Polska to Azja, nie Zachód

Kiedyś pewna osoba ucząca o polonistyce nazwała kulturę Grecką „korzeniem NASZEJ kultury”, miałem wówczas dziwną minę, bo gdzie Grecja, gdzie Polska? Kilka lat potem jedna wykładowczyni powiedziała że Polacy wyrastają na kulturze antycznej, a nasza świadomość jest przesiąknięta myślami greckich filozofów. Po wykładzie, zdenerwowany zapytałem wykładowcy „Czy przeciętny polski chłop, czytał Homera?”. 

W 2022 ukazała się książka „Upiór: historia naturalna” Łukasza Kozaka, gdzie autor przez kilkaset stron przytaczając dziesiątki opisów, opowieści, aktów sądowych czy wycinków z gazet udowodnił, jak niezwykle daleko jest kultura Polska od tego co nazywamy „światem zachodnim”. Szybko posypały się nagrody, a pozycja została uznana za majstersztyk. I oby więcej takich publikacji. Definicja kultury „zachodniej” to taka, którą „ukształtował antyk i biblia”. Pamiętajmy jednak, że antyk dotarł do Polski dopiero w renesansie i ograniczył się do krótkotrwałej mody na nowinki z Południa wśród elit. Przeciętny Polak poznał kulturę Grecką dopiero po premierze „Mitologii” Jana Parandowskiego. To samo dotyczy Biblii. Msze prowadzono po łacinie, zaś nawet polskojęzyczna literatura jarmarczo-odpustowa miała nikłe wpływy, kiedy to czytać nie potrafiło co najmniej 90% obywateli. Polacy nadal trwali więc w swoje własnej kulturze. Naprawdę trudno doszukać się antyku czy Bilbli, patrząc na chatę kurpiowską, haft kaszubski albo oscypki. 

Korzenie polskości, zarówno fizyczne jak i mentalne jakie ewoluowały z kultury etnoplemiennej dzielimy za to z Azjatami. 

Zacznijmy od tego co nie tyle widać, ale słychać. W powszechnie przyjeło się klasyfikować przynależność do grupy etnograficzej z pomocą języka, pomijając kulturę duchową czy materialną. Nie jestem zwolennikiem tej metody, ale w tym przypadku jest ona pomocna. Język polski należy do języków słowiańskich, która wraz z językami takimi jak litewski czy łotewski tworzą grupę bałtosłowiańska. Mało, który Polak potrafi za to powiedzieć, którym językom jest najbliżej do tych dwóch rodzin? Od XIX wieku badania jednoznacznie wykazały jakie i do dziś pozostaje to aktualnym paradygmatem.

Którym językom więc najbliżej do języków słowiańskich? Germańskim, romańskim, ugrofińskim? Żadnym z nich! Bowiem języki słowiańskie należą do rodziny zwanej „satem”. Najbliższe językom słowiańskim są języki takie jak hinduski, nepalski, bengalski, kurdyjski, sanskryt czy tadżycki. Nepalski mnich buddyjski modli się w języku który ma więcej wspólnych cel z językiem Polaków czy Ukraińców niż Francuski czy Angielski! Podobieństwo te objawia się w podobieństwie słów, dawnego szyku zdania czy też wielu kwestii odnośnie wymowy (podział na ś i sz, czy ć i cz), a także różnorakich reguł gramatycznych i sposobach odmiany. 

Również geny mamy mocno azjatyckie. 

Haplogrupa męskiego chromosomu to mutacja dziedziczona tylko w linii męskiej, która stała się podstawą dowodzenia pokrewieństwa na dużą skalę. Polacy posiadają głównie gen o nazwie R1a, którego najstarsze poświadczenia to około 11 000 p.n.e. na terenie Syberii w Rosji. Gen ten występuje na zachodniej i wschodniej słowiańszczyźnie, lecz zdecydowana większość ich nosicieli to Azjaci. Są to głównie wspomniani wcześniej użytkownicy języków środkowoazjatyckich takich jak hinduski, nepalski, peszto, tadżycki czy bengalski. Nie brakuje go jednak również u narodów mówiących po ugrofińsku czy turecku. Naszymi krewnymi są między innymi Tatarzy, Kirgizi, Uzbecy, potomkowie plemion ałtajskich z wschodniej Ukrainy, a nawet koczownicy z gór Ałtaj w Rosji!

Tadżycki

Mamy też typowo azjatycką kulturę duchową (a przynajmniej mieliśmy jeszcze niedawno, bo sekularyzacja zrobiła w XIX/XX wieku swoje).

Mediewalista Łukasz Kozak, autor „Upiora” stwierdził że dla XIX wiecznego mieszkańca wsi (którzy stanowili 90% ludności ziem dawnej Rzeczpospolitej) chrześcijańskie praktyki były zdecydowaną mniejszością, a główny rdzeń jego kultury stanowił „szamanizm, magia i prawo zwyczajowe”, które często łączyły się z chrześcijaństwem, czego pozostałościami jest np. Wielkanoc. 

Przedchrześcijański zbiór mitów, istot demonicznych i bóstw był wyznawanych przez mieszkańców Słowiańszczyzny, aż do XIX, a nawet pierwszej Połowy XX wieku! Zbiór z literatury podmiotu, wskazuje że w XIX wieku obejmował ponad 2 800 gatunków bożków, demonów i duchów (w tym duchy zmarłych), ponad 20 000 legend, podań mitów i baśni, oraz niezliczone rytuały magiczne. Zawierał elementy politeizmu, monizmu, szamanizmu, polidoksji, animizmu, panteizmu i dualizmu. Składano ofiary z jedzenia skrzatom, mirom stodolnym, pasiecznikom, domowikom, duchom lasów i jaskiń, licząc że dadzą one ludziom dobrobyt i przepędzą złe demony, którym przypisywano wszelkie nieszczęścia. Nawet wiara diabła, była rdzenna, bowiem diabeł nie tylko był materialny, ale i też to właśnie czart, a nie bóg karał za grzechy! Diaboły nie były „skazane na potępienie” mieszkały w piekle, skąd mogły wychodzić (opozycja Bilibjnego „ziemskiego” diabła), a nawet zachowały się podania o diabłach „za karę wygnanych z piekła”. Polskie diabły wykazują bliźniacze pokrewieństwo z tureckim Erlik Khanem, japońskimi Oni czy też piekłem w hinduiźmie, zaś ich podobieństwo do bilibijnego szatana jest tylko na poziomie ogólnego założenia „kusiciela”. Absolutnie każdy aspekt zjawisk przyrody, psychologii czy polityki był wyjaśniany w sposób mitologiczny, góry, rzeki czy zwierzęta miały powstał w nadprzyrodzonych okolicznościach i to takich, jakich w żadnym wypadku nie da się pogodzić z Księgą Rodzaju.

Polska religia rdzenna jest ewidentnie azjatycka:

Dużo naukowców zwraca uwagę na analogie do religii indyjskich dowodząc podobieństw symboliki (swastyka), ogólnego charakteru wiary i monizmu, podobnych nazw bóstw i historii. Ma to duży związek z tym, że j. hinduski, wedyjski i sanskryt jest silnie związany z językami słowiańskimi i bałtowskimi.

Łukasz Kozak dowiódł, że religia Polaków jest blisko spokrewniona z mitologię ludów ałtajskich. Stwierdził, że wiara Słowian stanowiła część większej grupy, ciągnącej się od Słowiańszczyzny do co najmniej Jakucji na wschód („euroazjatycki animizm”). Opisał przykłady uderzająco silnego podobieństwa religii Jakutów i Słowian, oraz innych ludów tureckich, szczególnie na przykładzie upiorów oraz istoty wiary w dusze i praktyk szamanistycznych. Niezależnie do tego samego wniosku doszedł inny historyk – Jutich Kalik, analizując totemizm, mity o wędrówkach władców czy też opowieści o kobiecie-łabędziu. Stwierdził, że ze wszystkich religii największe pokrewieństwo wykazuje rdzenna religia Europy Wschodniej do religii konfederacji ludów Wosun – środkowoazjatyckiej federacji plemion tureckich i mongolskich. 

Slawista Aleksander Gieysztor łączył religię Słowian religiami uralskimi. Stwierdził, że istota wiary w dusze i praktyki związane z duchami, są tak zbieżne że religia Słowian musiała początkowo być jednym z religią ludów uralskim (np. Finów czy Nieńców). Potem dopiero przybrała swój unikatowy charakter, gdy to przodkowie Polaków przeszli z koczownictwa na rolnictwo.

Japoński demon Oni, kusiciel zabierający dusze złych ludzi do piekła

Paweł Zych i Witold Wergas w porozumieniu z naukowcami ws. komparastyki kultur stwierdzili, że wiara Polaków wykazywała bardzo duże podobieństwa do japońskiego Shinto. W wydanym studium komparatystycznym Bestiariusz Japoński, udowodnili że demony polskie są bardzo podobne do japońskich youkai, zaś duchy miast i zamków, wykazują bliźniaczość do duchów yurei. Podobieństwa te zaczynały się od sfer, którymi zajmowały się demony, przez ich wygląd, aż po dziwne przypadki zbieżności nazw (baba). Wiele demonów japońskich posiada odpowiedniki u Słowian (Diabeł-Oni, Baba Jaga-Onibaba, Baba Kościelna-Baba Świątynna, Morski Mnich-Morski Mnich). Na grupie facebookowej wydawnictwa, stwierdzili że „korzenie naszej mitologii sięgają najdalszych zakątków świata”.

Do tego wiele elementów naszej kultury materialnej jest bardziej azjatyckie niż zachodnie. Obrazy Jana Matejko są w stylu dokładną kopią stylów zachodnich, szczególnie ślepą fascynacją kulturą grecką i brodatymi posągami greckimi, co skończyło się tym że Mieszko wygląda na nich jak Babilończyk. Jednak rdzennie polskie malarstwo (kaszubskie, zakopiańskie) nijak nie można porównać do malarstwa zachodniego. Przypomina bardziej połączenie hinduskiego z japońskim. 

Przykładów jest jeszcze bardzo wiele, np:

1. Rdzennie hafty, które bardziej przypominają tadżyckie czy hinduskie zdobienia

2. Tradycja warkocza, związana szczególnie z Azją

3. Podobieństwo polskich dywanów do dywanów Azji Środkowej

4. Tradycyjne koronkowe hafty koniakowskie, przypominające hinduskie hafty

5. Zwyczaj stawiania kapliczek przypominające zwyczaje japońskich kapliczek drewnianych

6. Podobieństwo tamg ałtajskich, tatarskich i mongolskich do symboli na herbach szlachty polskiej.

7. Prawo karmy w buddyźmie i hinduiźmie, połączone z prawem „wracającego dobra i zła” w baśniach wschodnioeuropejskich. 

8. Podobieństwa w mentalności 

9. Stroje ludowe Polski, nijak nie przypominające strojów ludowych zachodnioeuropejskich 

10. Podobieństwo ludowych symboli Europy Wschodniej do, niektórych monów japońskich.

11. Podobieństwo, niektórych elementów kuchni do kuchni azjatyckich

12. Podobieństwo kolorów flag (błękit, biel, czerwień) i poziomej orientacji kolorów na nich, do flag Azji.

Pamiętaj więc, nie daj sobie narzucić stwierdzenia, że antyk stworzył TWOJĄ kulturę. Stwierdzenie te jest pseudonaukowe i wykazuje brak znajomości podstaw kultury polskiej. Niestety, żeby w Polsce studiować folklorystykę trzeba najpierw zdać antropologię kulturową, a następnie dopiero aplikować na ten kierunek w jednym z nielicznych uczelni, które to oferują. Czy winą jest system edukacji? Jak mogło by się to zmienić? Na ten temat opowiem może kiedy indziej. Nie daj się przymusić od stosowanej przez niektórych naukowców błędnej tezy. Rzym próbował narzucić swoją kulturę podbitym ludom. Dziś niektórzy nauczyciele i wykładowcy kontynuują ich dzieło. Jednak celu nie osiągną nigdy, bo nowe pokolenie wydaje się być bardziej zainteresowane Azją niż Europą.

Wielu którzy byli kiedykolwiek w Grecji, po powrocie do Polski przeżywa prawdziwy szok kulturowy już nawet w pierwszej godzinie po przekroczeniu granicy. I to na poziomie od architektury, przez przyrodę, aż po zachowanie mieszkańców. Bowiem nasza odrębność trwa (w innej formie) po dziś dzień. Mówiąc błędne tezy, odbiera się Polsce całkowicie indywidualność. 

Piekło, diaboły, płanetnicy, chmurnice, Bóg i Niebo

Nie ma znaczenia czy opiszemy kilkaset demonów słowiańskich, jeśli nie umieścimy w centrum najbardziej popularnej istoty z wierzeń Słowian. Diabłów – demonów geo-ignitycznych, panów podziemnego państwa, dowodzonych przez złe bóstwo – Czarnoboga zwanego potem Lucyferem, polujące jak wiele demonów na ludzkie dusze, chcąc zebrać ich całe miliony. Panujących nad podziemnym światem-piecem, gdzie na ogniu piecze też kiełbasy. Nie można pominąć tutaj istoty zwanej przez misjonarzy jako Jeden Bóg w Niebie, Bóg Bogów, Przepotężny czy Białobóg. Istoty, która mieszka na chmurach, dysponuje zastępami dobrych duchów (w tym kanie/chmurnice, przechrzczone na anioły), ma pod sobą płanetników i Peruna w postaci Eliasza/Archanioła Gabriela, oraz rywalizuje z panem podziemi o to kto więcej stworzy gatunków zwierząt, czy więcej dusz zbierze. A konkurentów do ludzkich dusz było więcej jak np. skarbnik (bóg kopalni), niektóre skrzaty, utopce, Ankluz (demon muzyki) czy Mir Stodolny (bóg stodoły). Istnienie zarówno złego, naczelnego boga zła, jak i dobrego, naczelnego boga dobra wspominają kronikarze niemieccy, podobnie jak o tym, że Słowianie wierzą w bóstwo naczelne dobre, które jest im odległe, ale ma pod sobą wiele dobrych duchów. Wiarę w Białoboga i Czarnoboga już od początku Niemcy uznali za herezję, porównując ją do synkretyzmu chrześcijańsko-zaratusztriańsko-buddyjskiego. Szybko próbowali przekonać Słowian jak to zły jest Czarnobóg, zaś że Białobóg jest dobry. Słowian nie trzeba było przekonywać, bo była to oczywistość. Utożsamianie Białoboga z Jahwe na Połabiu szło szybko, podobnie jak tego drugiego z szatanem, bowiem nie było niczego co by temu zaprzeczało – Słowianie uważali Czarnoboga za złą istotę, choć w średniowieczu odnotowano przypadki „modlitw do diabła”. Mało tego – według legendy, diabłu ofiarę w postaci ogarka miał złożyć Władysław Łokietek, aby rzekomo „nie prowokować diabła”. W obu przypadkach (Biblia versus mitologia Słowian) istniała postać negatywna kontra bóg najwyższy dobra. I na tym wszystkie podobieństwa się już definitywnie kończyły. W mitach Białobóg występuje jako „Bóg” zaś Czarnobóg jako „Lucyfer” lub „Szatan”. Dlatego też mity o nich opisują postacie już o zmienionych nazwach, lecz ich treść jest oczywiście oryginalna i wyjątkowo heretyczna dla kościoła. Czarnobóg bowiem dzieli z Białobogiem udział w stworzeniu. Mało tego – rola Białoboga jest mocno ograniczona nie odpowiadał za np. stworzenie większości drzew, a nawet gór (często powstają one z ludzi, albo pod wpływem ludzkich zaklęć). Po za tym w mitologii Słowian, to diabeł, nie bóg karze za grzechy. Ciekawy jest tzw. mit wyłowienia, o samych początkach relacji tych dwóch istot. Ma kilkadziesiąt wersji w kręgach ugrofińskich i bałtowskich, o wariantach słowiańskich nie wspominając. Od Bułgarii, przez Polską, aż po Białoruś. Nie ma go na Zachodzie Europy, ani na Bliskim Wschodzie. Najbliższe paralele łączą go zaś z mitologią ludów Syberii, Indian i Ainów.

Mało kto wie że piekło w Biblii nie występuje. Kilkukrotnie pojawiają się co prawda groźby Jezusa i apostołów, propos losu złych ludzi, oraz szatana. Bóg grozi, że złe istoty czeka taki los jak „krzyk, płacz i zgrzytanie zębów”, „morze siarki”, „otchłań”, czy „ciemność nieprzenikniona”. Najczęściej wspomina się ciemność jako los, nie zaś ogień! Za czasów Jezusa traktowano to jako symboliczne odniesienie do złego losu ludzi żyjących niegodziwie, nie było ani podziemnej krainy ognia, ani diabłów w niej, ani nawet określenia go jako miejsca! Nie ujawniono jego lokalizacji. To samo można powiedzieć o szatanie. Postać raczej nie kusi ludzi, co ich prowokuje „zmień kamienie w chleb”, „spadnij i tak cię złapią” i robi to głównie przeciw Jezusowi, nie zaś ludziom. Pojawia się rzadko, praktycznie tylko pojedynczo. Szatan dosłownie oznacza „przeciwnik”, co błędnie uznano za jego imię. Także fragment o Luceferze był po wiekach błędnie utożsamiany z diabłem, choć obecnie mówi się że fragment ten dotyczył upadku władcy Tyru. „Szatan” nie włada żadną krainą, nie włada ogniem, ani ciemnością, ani podziemiami, nie pokazuje się ze świtą pomocników. Nic nie pisze o jego genezie, ani prawie nic o sposobach walki z nim. Nie jest panem ciemności, pojawia się na upalnej pustyni. Nie znamy jego motywów, choć nazwano go np. „ojcem kłamstwa”. Biblijny szatan, a „chrześcijański” diabeł to dwie różne postacie, bo ten drugi to mitologia Słowian (szczególnie Polaków) i Tyrolczyków, gdzie postać ta cieszyła się niebywałą popularnością, podobnie jak piekło. Diabeł i piekło ma w mitologii Słowian, setki, jeśli nie tysiące wystąpień. Dziesiątki sposobów na pozbycie się diabłów, liczne zwierzęta i niezliczone kamienie, które stworzył diabeł, udział diabła w tworzeniu świata i człowieka. Motyw strącenia złych duchów kijem, oraz ograniczenie możliwości Czarnoboga łańcuchem, motyw pochodzenia i diabłów, wystąpienie diabła w setkach mitów, opisy jego wyglądu z każdym szczegółem, wyjaśnienie dlaczego koza czy wilk, albo paw są jego tworem, szczegółowe opisy wojen złego boga z dobrym bogiem i jego wpływ na świat, jego hierarchia poddanych, bardzo szczegółowe opisy piekła, wraz z miejscami, gdzie istnieje do niego wejście. Podobnie jak Biblia, dane te przed zapisem, przekazywano ustnie, a ich zbieżność w izolowanych regionach całej Słowiańszczyzny (i w Niemczech/Austrii), są tak zbieżne i liczne, że pseudonauką było by stwierdzenie, że ojczyzną piekła i diabła nie jest ten region. Badacze szacowali genezę wątku „cyrografu” w mitach Europy Środkowo-Wschodniej na kilka tysięcy lat p.n.e. czyli na czasy kultury ceramiki sznurowej. Dualizm w tym przypadku nie opiera się tutaj na podziale na sakrum i profanum, lecz na podziale na sferę wiązaną ze sferą łagodną i często dobrą, oraz agresywną i często złą. Ma to potwierdzenie w wiarze w coś w rodzaju prawa karmy, gdyż w większości mitów opowiada o złu czy dobru, które wraca do człowieka, także wiara w duchy mówi o duchach, które nagradzają człowieka bądź karzą, na podstawie tego jak np. traktuje on przyrodę. Nie zawsze podział jest jasny. O ile piekło jest negatywne, to o tyle jednocześnie można przekupić diabła kiełbasą. Sytuacja wymaga praktyki, przeczytania setek baśni, by zrozumieć istotę. Dzisiaj wymaga to czasu przy książkach, dawniej przekazywano to znacznie powszechniej. Cały świat rywalizacji bóstw u Słowian, opiera się na walce królestwa uranicznego z królestwem geo-ignitycznym, z czasami neutralnymi bóstwami przyrodniczymi po środku. One były przedstawiane jako królestwa typowe dla średniowiecznych i plemiennych państw, z władcą ministrami i armią. Szczególnie rozwinięta była struktura piekła. Diabłem teoretycznie mógł stać się też człowiek jak to stało się z Borutą po jego cyrografie, śmierci i wypiciu diabelskiego alkoholu.

Potwierdza to nie tylko mit o Borucie, znany z kompilacji legend, ale także opisy XX-wiecznych rolników, potwierdzających że diabeł może być też z chłopa lub z „baby”. Diabły występują w formie żeńskiej, często kusząc mężczyzn ludzkich, co jest kolejnym elementem, bardzo sprzecznym z biblijnym szatanem. Niektóre teksty mówią też że diabeł może też się wykluć z jajka odpowiedniej kury. To samo dotyczy wiedźm, które wcale nie przyszły do nas z Niemczech. Po prostu Niemcy od początku dzielili z nami kulturę, jako naród w dużej mierze złożony ze Słowian i potomków Słowian. W ten sam sposób odrzucano kiedyś też teorię, o tym że mit o Popielu jest zapożyczenie z Niemiec, a mit o Smoku Wawelski z Czech (idąc tą drogą należało by uznać, że język polski to kopia j. czeskiego!). Warto dodać, że najstarsze ślady tępienia czy palenia czarownic to chociażby Sarmaci i Goci, którzy byli przodkami Ukraińców i Polaków (na dodatek Sklaweni mieli zaskoczyć rytuałem palenia żywcem jeńców bizantyjskich, ówczesnych kronikarzy). Wczesnośredniowieczne źródła pisane na temat Czech wspominają też o istnieniu wiedźm, zaś Bolesław Krzywousty miał nadworną czarownicę, która rzekomo rzucała klątwy na wrogów podczas wojen. Warto dodać, że zarówno wątek Mephistfelesa (analogia do polskich cyrografów), Młot na Czarownice (wspomina chociażby o słowiańskich Latawcach – demonach powietrznych) czy niemieckie dzieła, które dowodziły istnienia masy rodzajów diabłów, to nie ojciec polskiego rozumienia diabła, lecz jego brat, bowiem Polak i „Niemiec” (mówią także o tzw. Prusakach) byli, bratni pod względem kultury od początku. Dopiero w zachodzie Niemiec załamywała się kultura tego typu. Polska i Niemcy (choć można zaliczyć do tego grona też Czechy) to dwa kraje Europy najbardziej związane z kulturą diabłów, stąd analogie w kwestii np. pochodu Krampusa i kolędników. Trzeba też zaznaczyć, że motyw piekła jako pochodzący z kultury pogańskiej Europy Środkowo-Wschodniej nie jest nowy. Bonifacy-Winfrid przeszedł do historii jako apostoł Słowian i Tyrolczyków (gdzie była granica, trudno określić). Otrzymawszy błogosławieństwo papieża Grzegorza II ruszył na misję, podczas której założył biskupstwa. Trochę miejsca w książce „Dominion: The Making of the Western Mind” poświęcił mu znany historyk Tom Holland, który opisując chrystianizację, zwrócił uwagę m.in. na uderzające podobieństwo między i wierzeniami pogan Europy Środkowo-Wschodniej, a doktryną Kościoła o piekle i diable.

Trzeba też zwrócić uwagę, że motyw słowiański piekła i nieba, nie jest w cale całkowicie unikatowy pod względem światowym jeśli spojrzeć na Azję, ale za to nie ma go w religiach antycznych! W Biblii nie istnieje piekło jako miejsce, a nieba też nie ma, choć jest motyw Nowej Jerozolimy czy Ogrodu Eden (ten ostatni jest akcentowany do dziś w Islamie), axis mundi jest poziome, nie pionowe. U Celtów wierzono w daleką, zamorską krainę Awalon, uznawano też automatyczną reinkarnację człowieka w inną osobę ludzką, po śmierci. Grecy uznawali, że góry są niedostępne dla ludzi, a niebo i dla ludzi i dla bogów. Pod ziemią był świat zmarłych, miejsce i kary i nagrody (Pola Elizejskie). Karami był np. głód, bądź konieczność prac z ciężkim kamieniem (Tartar). U Skandynawów można było się odrodzić w wielu światach, był świat lodu (lodowe jaskinie bogini Heli)), świat wojowników (Valhalla), świat olbrzymów, świat rzemieślników, świat podwodny itd. które były „bańkami” w koronie drzewa. Z kolei u Słowian mamy wspomniane już wcześniej chmury, jako królestwo bóstw w tym głównego, dobrego boga i dusz zmarłych, a także płanetników czy Peruna, ziemię pełną zjawisk natury, oraz podziemna pieczara ognia z diabłami, złym bogiem, oraz duszami złych ludzi. Miejsca te były zgodnie z duchem monizmu, umieszczone w świecie realistycznie – chmury są na górze, a piekło na dole, pomiędzy piekłem, a ziemią jest też kraina krasnoludków, czy skarbnika. Jeśli spojrzymy na Azję, to motyw wydaje się być w jakimś stopniu powtarzany. W Wedyźmie, a potem Hinduizmie, istnieje dobry bóg, reprezentujący dobrą część świata – Wisznu, oraz bóg chtoniczny – Siwa, który reprezentuje tą gorszą część, jest podział na świat wyższy i niższy, oraz dewy i aszura, dobre i złe duchy, z dwóch stron. Przeważnie Wisznu i Siwa są w konflikcie, choć czasami mają układ. Ludzie czasami czczą też Siwę, nie tylko Wisznu, tworząc coś w rodzaju rodzimych sekt satanistycznych, czy kultu Czarnoboga na Połabiu. Do tego trzeba dodać monizm, pokrewieństwo genetyczne (R1a) między twórcami Wedyzmu, a twórcami mitologii Słowian, pokrewieństwo ich języków (satem), a także symboli (swastyka) czy kultury materialnej (rola kwiatów, warkocze). Pewnym echem tego jest Aryman i Ahur Mazda z Persji, który jest motywem związanym też z tym, choć tylko w ogólnej postaci. Dużo analogii widzimy też u ludów tureckich, które też mają gen R1a, oraz współdzielą ze Słowianami kulturę materialną. Wiara w Tengri – boga nieba, czyli pogląd że bóg najwyższy jest na chmurach jest analogiczne, a występuje też motyw nieba i niebios jako jedno, także w Chinach czy Japonii. Ludy ałtajskie z kolei wierzą, że chmury są domeną bóstw, zaś podziemny labirynt domeną złych demonów. Tamaga (tamuk, tam lub tamu) to nazwa piekła w Tengryźmie. To miejsce, gdzie przestępcy udają się na karę po śmierci. Istnieje kilka przedstawień Tamaga, ale wspólny punkt w prawie wszystkich poglądach dotyczy ognia. Erlik Khan to czerwone, rogate bóstwo rządzące piekłem i karzące. Starożytni Turcy wierzyli, że Tam jest pod ziemią. Tamag jest przeciwieństwem Ucmag (nieba). Zgodnie z wierzeniami ziemia ma trzy doliny, a pod nimi znajduje się 18 warstw ognia piekielnego (tamas). Na dodatek w micie stworzenia, Erlik Khan pomaga dobremu bogu wyłowić świat z wody nurkując, a potem ich relacje się pogarszają, identycznie jak diabeł pomaga Bogu wyłowić świat z wody nurkując w mitologii Słowian, Bałtów i Ugrofinów.

Zarówno w przypadku Hindusów, ludów ałtajskich (i to izolowanych!) jak i Słowian, łączy taka wizja axis mundi, wspólny gen ojcowski, heraldyka i wiele elementów kultury mentalnej i duchowej. Na całym stepie wierzy się, że zła kraina jest pod ziemią, dobra na niebie, lecz czasami dusze błądzą między światami. Nie ma już wątpliwości, że wizja nieba jako niebios, a piekła jako ognia podziemnego zamieszkiwanego przez diabły najpierw narodziła się na stepach, a potem wraz z migracją przeniosła się na półwysep Indyjski i Europę Środkowo-Wschodnią.

To samo dotyczy kwestii niebios jako krainy, naczelnego dobrego bóstwa. Tutaj też, wraz z wiarą w piekło, wiara w taką istotę przeniosła się ze stepów, aż po Europę Wschodnią i Północne Indie. Pierwotna wersja tego bóstwa, najpewniej odpowiadała stepowemu bóstwo Tengri, o którym już wspominano. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza, dążąc do realizacji innych celów historycznych, kulturowych i antropologicznych, wielokrotnie napotykano dowody wskazujące na odrębny monoteistyczny system wierzeń skupiony wokół starożytnego bóstwa z Azji Środkowej: przed Jahwe, Allahem był Tengri. Wiara w Tengri była jedną z najstarszych religii Azji.

Tengryzm od samego początku był wrażliwy ekologicznie. Ten, kto oparł się wodzie, był natychmiast i fizycznie potępiany, ponieważ woda w tej spieczonej części ziemi była jedną z Łask udzielonych przez Tengri. Na przykład zarówno zbiory, jak i panowanie monarchy były całkowicie zależne od wody; dobre zachowanie wyznawców i obecność łaski były w ten sposób powiązane. To zgadza się z kultem wody w Polsce, od wody świeconej, przez legendę o powstaniu Wisły, aż przez istnienie wielu duchów wody.

Dodać do tej listy trzeba też Gruzję, której kultura jak i uroda mieszkańców jest typowa dla Słowian i Bałtów. U nich też tak wyglądał wizerunek świata, który też był szamanistyczny a większość bóstw dotyczyła plonów, roślin bądź zwierząt. Świat składał się z Zeskneli, czyli podniebnego świata bóstw, świata ziemskiego podzielonego na dwie części, oddzielone siedmioma górami bądź morzami z magicznymi zwierzętami (sic!) co zgadza się z baśniowym archetypem w Europie Wschodniej, oraz świata Kweskneli, który był podziemną krainą diabłów, węży i demonów.

Ostatnim porównaniem na liście są bliskie Słowianom (z wcześniej omówionych tematów) Węgry, gdzie istniała wiara w Istena, zwanego po prostu „Bogiem”, albo też „Bogiem Ojcem” (Atyaisten), „Starym Bogiem” (Oregisten), „Dobrym Bogiem” (Joisten), który miał siedzieć w chmurach. Jego wrogiem był diabeł czyli Ordog, który był królem podziemnego świata demonów, którego rolą było władaniem złem i demonami. Był przeciwnikiem Istena, ale też w micie wyłowienia pomagał mu tworzyć świat. Wierzono też w krasnoludki, smoki i upiory. Współcześni Węgrzy genetycznie i folklorystycznie (materialnie) i mitologicznie nie różnią się prawie niczym od swoich słowiańskich krewnych (Słoweńcy, Słowacy, Bułgarzy i Czesi) i ludów o korzeniach słowiańskich (Rumuni, Austriacy). Przez to można stworzyć prostą tezę. Po przyjściu kaczowników z terenów stepu pontyjskiego, ich język przeszedł na Słowian Pannońskich, a mitologia słowiańska oraz folklor został taki jaki był.

Nie można też nie wspomnieć o Japonii, której większość demonów przypomina mocno kopie demonów Słowiańskich, co udowodnił już Paweł Zych i Witold Wergas. Tutaj także widać wiarę w to że niebo to dom bogów, a także zwyczaj kapliczek, rytuałów agrarnych, tańca ognia, bogini słońca, kultu dusz i wiele więcej. Ciekawy jest demon Oni, który jest rogatym, czerwonym stworzeniem, które zabiera dusze złych ludzi do podziemnych krain piekielnych. Podobną wizję postaci demonicznych znajdziemy też w Indiach czy w wywodzącym się z Nepalu i Indii buddyźmie, w tym w wierze istnienie różnych poziomów piekła, co uderzająca przypomina rodzimą wiarę. Kojarząc narodziny buddyzmu i hinduizmu w Indiach, z genem R1a wiązanym też z twórcami piekła słowiańskiego, analogia te nie dziwi.

Stąd też rozumiemy jak patrzymy na analogię, związków między wątkami Hinduskimi, a Sądem Ostatecznym, słynnym obrazem który łączył strukturę podziału obrazu oraz motywy Słowiańskie (jako europejski odłam motywów piekła, u niektórych ludów satem) z antycznymi proporcjami ciała i cieniowaniem 3D. Teraz już rozumiemy, czemu gdy podczas odkryć geograficznych misjonarze katoliccy próbowali nawrócić Japończyków na swoją religię, szło im to tak szybko, że Szogunat przestraszył się że to początek inwazji, a przekonało go ostatecznie wykrycie szpiegów hiszpańskich, oraz dostarczenie broni powstańcom chłopskim przez Portugalczyków. Podobieństwo shinto do katolicyzmu jest ogromne, a to za sprawą przesycenia katolicyzmu poganizmem Europy Wschodniej, który był podobny do wiary Japończyków.

Istniało kilka sekretnych wejść do piekła, między innymi na bagnach, w piwnicy Krakowa czy na Mazurach. Istniała teoretyczna możliwość zablokowania diabłom wejść do piekła, lecz wiązało się to z ryzykiem, iż dusze złych ludzi będą błąkać się po ziemi, szkodząc ludziom. Wydostanie duszy z piekła przez inną osobę trzecią też było możliwe, wymagało jednak szczególnej odwagi, użycia białej magii (np. kredowego kręgu) i walki z diabłami.

Także motyw wędrówki dusz, na którego bazie wyrosły motywy takie jak setki duchów zamków, pokutujące dusze, czy wędrówka po światach jest przecież rdzennie słowiańskim motywem. Trzeba dodać, że kiedy w średniowieczu do Europy Zachodniej dotarła idea wędrówki dusz (między innymi z Indii), natychmiast została uznana za herezję, sprzeczną z idami bibilijnymi, podobnie jak szamanizm. Sprzeczna też była nie tylko z Biblią, ale też ideami zachodnich i bliskowschodnich mitologii. W Grecji po daniu monety na Charona, kończyła się możliwość wpływu na zmarłego, a on nie mógł wałęsać się po świecie, idąc tylko do Hadesu. Tak samo jak w mitologii Egipskiej gdzie ludzie np. szli w ręce Anubisa, a potem przechodzili reinkarnacje. W mitologii skandynawskiej, zmarły też nie miał już nic co by go łączyło ze jego pierwszym światem, a u Celtów była reinkarnacja automatyczna w formie człowieka. Jeszcze w XVIII wieku Papież zdziwił się, że na Rusi czy Bałkanach ludzie chodzą po śmierci, twierdząc że we Włoszech nie było takich poświadczeń. Jednak kościół pod wpływami Słowian z czasem uznał i wędrówkę dusz, określonej zbiorczo jako „czyściec” i motywy uwalniania dusz przez szamana-księdza (odpust czy motyw uwolnienia dusz z limbo przez Jezusa, na którego podstawie istnieje nieco legend). ostatecznie stając się religią spirytystyczną, a kształtowanie tego zasadniczo osiągnęło dojrzałość podczas kontrreformacji, zapożyczył wiarę w demoniczną rolę szatana, egzorcyzmy i opętania, magiczną wodę, zioła itd. Również mit wyłowienia zawarty u Słowian, jest dzielony z wieloma narodami. Nie tylko z Bałtami i Ugrofinami, gdzie jest „bóg” i „diabeł”, ale też z dalszymi ludami uralskimi, gdzie istnieje motyw wyłowienia świata, czasami z istnieniem dwóch opozycyjnych istot. Nawet u Indian mamy podobny mit, nie tylko w wersjach gdzie jakieś zwierzę wyławia świat, ale też w wersji dualistycznej, kiedy to twórca świata prosi kojota, który pełni rolę trickstera i pana podziemi o pomoc. Z kolei na Hokkaido zachował się mit, mówiący o tym że istota najwyższa posłała pliszkę by ta wyławiała z wody ziemię, tworząc świat, co przypomina mit o tym, że diabeł posłał kaczkę by ukradła bogu ziemię, bądź zanurkowała po nią.

Ciekawe jest porównanie baśni Polskich do Norweskich. W Norwegii też występuje postać diabła, ale to najpewniej z powodu 30% zagęszczenia typowego dla Słowian genu R1a, oraz obecności N1c, którego nosiciele mieli od początku podobną kulturę do Słowian, stąd tak duża ilość baśni w Norwegii. Trzeba jednak zauważyć, że diabeł choć w nich występuje, to procentowo znacznie rzadziej ma swoje typowe cechy, zaś nie ma hierarchii i barwności diabłów takich jak np. w Polsce. Znacznie częściej pojawia się postać trolla, z kolei np. w Francji postacią naczelną jest Ogr, w Anglii – Ork, a w Irlandii – Goblin – złośliwy trickster, postać mieszkająca w podziemnych jaskiniach. Co ciekawe, czasami na zachodzie szatan był przedstawiany nie tylko w postaci diabła słowiańskiego, ale i też czasami dodawano mu goblinie cechy, bądź przedstawiano w taki sposób. Innymi przedstawieniami diabła był świnio-człowiek czy też człowiek-ptak, z czasem jednak przedstawienie szatana w postaci diabła, zdominowała sztukę europejską.

Dobrą z krain była boska kraina osadzona bezpośrednio na chmurach, reprezentująca sferę uraniczną. Zamieszkiwał ją dobry, najwyższy bóg, który posiadał tam swój tron i ogród, a także Perun (po chrystianizacji pod postacią Eliasza) – bóstwo grzmotów, dusze zmarłych, które zasłużyły na wejście do niebios, Kanie/Chmurnice (kobiety ze skrzydłami) oraz płanetnicy – ludzie odrodzeni jako duchy chmur i pogody. Płanetnicy i Eliasz prowadzili chmury podobnie jak statki, decydując o ich kierunku czy o tym kiedy ma spaść deszcz, bądź grad. Królestwu niebios, mieszkańcy ziemi mogli się przeciwstawić, jeśli pogoda przez nich wywołana nie pasowała ludziom, między innymi poprzez dym ze świętego ziela, bądź przy pomocy innej osoby odrodzonej jako płanetnik[1]. Inny był los latawców – dusz osób, które były rozwiązłe bądź zginęło wyniku poronienia, które poruszały się pod chmurami, unikając grzmotów. Wierzono, że w niebie występowały też pegazy, które co prawda łączy się z mitologią grecką, lecz jednocześnie występują w folklorze ludów ałtajskich i w sztuce scytyjskiej. Miejsce, gdzie istniało na stepie nieskończone niebo i jednocześnie masa osób używała koni, jest idealnym miejscem, gdzie mogła wykształcić się wiara w takie stworzenia. Podania o nich występują też w Europie Środkowo-Wschodniej. Ich obecność jednoczesna w Grecji jest zapewne wynikiem różnorodnego pochodzenia populacji Hellady.

Choć może się to wydawać dziwne, to również anioły nie pochodzą z chrześcijaństwa. To co widzimy na freskach czy rzeźbach to to nie biblijne angelos, tylko Kanie i Chmurnice, czyli kobiety ze skrzydłami, latające na chmurach pochodzące z niebios, szczególnie często związane z dziećmi, latająca na chmurach zabierające dzieci do nieba. Anioły biblijne, to z kolei zawsze postacie męskie, z kilkoma skrzydłami, wieloma oczami, czasami niewidzialne bądź ogniste z mieczami. Nieco bliżej Kaniom do greckich Syren, czyli kobiet ze skrzydłami (kobieta z rybim ogonem, to raczej wodnik), ale te są postaciami morskimi (latają na klifach) i negatywnymi.

AniołyKanie/chmurniceAnioły bliblijnieSyreny greckie
Mieszka na chmurachTakNieNie
Ma dwa skrzydłaTakNie (cztery)Tak
Jest przeważnie kobietąTakNie (mężczyzną)Tak
Związane z dziećmiTakNieNie
Przychylne ludziomTakTakNie

Przedstawiony motyw piekła, demonów podobnie jak i niebios jest wybitnie wręcz słowiański, niezwykle mitologiczny, do tego rozbudowany niebywale, w stosunku do enigmatycznego, samotnego szatana z Biblii i praktycznie nie wspomnianego w niej piekła. Tu trzeba dodać, że w antyku i wczesnym średniowieczu, piekło uważano za symbolikę zaś w średniowieczu wiele księży powątpiewało w jego istnienie. Dopiero w momencie już zaawansowanej chrystianizacji Słowian, nastąpiła poganizacja kościoła, która wchłonęła wizję piekła. Bonifacy-Winfrid przeszedł z koleji do historii jako apostoł Europy Środkowej. Otrzymawszy błogosławieństwo papieża Grzegorza II ruszył na misję, podczas której założył biskupstwa w Bawarii dla wieloetnicznych Bawarczyków, a także w Salzburgu – dla Słowian. Trochę miejsca w książce „Dominion: The Making of the Western Mind” poświęcił mu Tom Holland, który zwrócił uwagę m.in. na uderzające podobieństwo między dotychczasowymi wierzeniami pogan a doktryną Kościoła o „piekle”, choć wówczas daleko jeszcze było do uznania takiego motywu przez kościół.

Trzeba też dodać, że pochodzący z przełomu XII i XIII wieku Hortum Delacerum, najważniejszy obraz przedstawiający wizję piekła, został namalowany przez urodzoną na Połabiu Herrady z Landsbergis (Saksonia-Anhalt to potomkowie Połabian). Mało tego! Dzieło zawiera, aż 365 autorskich ilustracji duchownej. Widać na nich nie tylko czarty, ale też krampusa, meluzynę (kobietę-ptaka), kanie czy chmurnice, a także personifikacje takie jak “Siedem Sztuk Wyzwolonych” (a całość przypomina często malarstwo zakopiańskie czy kaszubskie). U Słowian wszystko było personifikowane, w postaci bóstw czy demonów. Personifikacją żywą był czas podzielony na osobne bóstwa przyrodnicze lub czasowe – 12 miesięcy (baśń o 12 miesiącach), 4 pory roku, 7 dni tygodnia (Legenda o Alchemiku), rok (Koliada). I tak np. Wrzesień władał wrzosami, spadanie liści przypisywano działaniom Listopada, kwiaty tworzył Kwiecień itd. a każdy z nich wypełniał poniekąd swoją egzystencją rzeczywistość, będąc abstractum animistycznym. Tak samo jak z personifikacją Śmierci, Doli, Biedy i tak dalej. Był to animizm w formie całkowicie totalnej, gdzie to personifikowano nie tylko przyrodę, lecz też zjawiska społeczne, czas i los. Do dziś zachowało przede wszystkim bogate dziedzictwo lingwistyczne (Idzie Luty, szykuj buty, Kwiecień plecień bo przeplata, trochę Zimy trochę Lata, Chichot historii, Śmierć się o mnie upomina , Matka Natura itd.). Całe dzieło zrobiono w stylu ilustracji przypominających ozdoby scytyjskie (widać nawet analogię przedstawień bestii), bądź wczesnorusińskie, w stylu “płaskim”, z małymi elementami antycznymi (głównie włosy). Ale już obraz Sąd Ostateczny z renesansu, gdzie też istnieje piekło i diabły (a zamiast anioła jest chmurnica) jest obrazem już mocno “antycznym”. Co ciekawe – też powstał w Niemczech.

Wędrówki dusz między niebem, piekłem, a ziemią, ukryte przejścia, masa nazw diabłów jako personalizacji zła i negatywnej strony życia, udział diabła w stworzeniu zwierząt, mit wyłonienia, batalie armii Boga i diabłów, analogie Kani do aniołów-kobiet… Zdecydowana większość wyobrażeń o piekle i niebie, nie ma odzwierciedlenia w Biblii i starszych apokryfach, a ma odzwierciedlenia w legendach i podaniach pogańskich. Diabeł, ogniste piekło w jaskini, niebo na chmurach, kobiety ze skrzydłami i piekło to rdzennie słowiański motyw, w którym zmieniono głównie nazwy postaci. W Tengryźmie i Hinduizmie z resztą też jest podobna wizja świata, choć nie tak “wiejska” jak słowiańska. Tak rozbudowany, a jednocześnie zgodny dla całej słowiańszczyzny motyw diabła, którego nie ma ani w Biblii, ani w mitologia celtyckiej, greckiej itd. (najbliżej motywom do buddyzmu, hinduizmu, shintoizmu i tengryzmu) nie mógł powstać po pod wpływem obcej wiary. Paradoksalnie to właśnie przez to że ludzie uwierzyli w ich genezę chrześcijańską, motyw tak dobrze został zarejestrowany w źródłach pisanych. Diabeł opisany w legendach i podaniach, zasadniczo jest sprzeczny z jego chrześcijańską wizją. Współtworzy świat zwierzęcy, włada własną krainą (w Biblii to Bóg każe, nie diabeł) i też zgodnie z duchem słowiańskim, nie jest zły w 100% i jest realistyczny, można to przekupić kiełbasą, a wejście do piekła znajduje się często w lesie, po to by diabły mieli czym palić. Tak samo jak to dotyczy legendy o tym że złe demony stały się topielcami itd. po stracenia do wód itd. Przecież w lesie i wodzie, były w dużej mierze złe demony to co przeszkadza, że mogły być ze sobą utożsamiane już wcześniej? Takie utożsamiania to norma u Słowian, np. wilkołak z wampirem, skrzat z krasnoludkiem, diabeł z chowańcem. To co przeszkadza w tym że diabeł z wodnikiem mógł być związany już wcześniej? Co ciekawe w krajach protestanckich, twierdzenia o pogańskim pochodzeniu diabła czy wody święconej są bardzo popularne. To niemożliwe by w Polsce, Czechach, a nawet Tyrolu diabeł miał tak charakterystyczne, wspólne cechy, pod wpływem losowych zderzeń. Wtedy musiałby powstać mniej jednolity twór, a tutaj mamy cały lokalny kanon, wraz z wariantami, a niemal każdy jest był popularny w wielu izolowanych miejscach. Wątek cyrografu w baśniach, to oszacowano na tysiąc lat p.n.e. “Tradycja chrześcijańska” to tradycja w małej tylko ilości biblijna, bo gdy poganizm wchłonął chrześcijaństwo, to kościół doprowadził do ustatycznienia i zachowania w czasie pogańskiego, barwnego świata. Kościół wchłonął wizerunek diabła i jego krainy, a także ich nie-bilbijną wizje nieba w trakcie nawrócenia Słowian. Coś takiego się nazywa dyfuzjonizmem. Szatan z Biblii jest zbyt enigmatyczny, więc pojedynek dyfuzjonistyczny przegrał, stąd diabły Słowian i Czarnobóg go zastąpiły, z tego powodu powstała np. Boska Komedia (co ciekawe, autor urodził się w Etrusii, który ma zagęszczenie G, który wiąże się z Gruzją, gdzie też wyznawano pogańsko szamanizm i wierzono w identyczne axis mundi).

Kiedy to się stało? Z pewnością już w XIII wieku, a jak wiadomo w tym okresie było już mocno wypełnianie biblijnej pustki ws. niektórych wątków, elementami rodzimymi, a potem poszło to też na zachód Europy. Z jakiegoś jednak powodu to w Polsce jest do dziś najwięcej egzorcystów w Europie. Przypadek? A w protestantyzmie, który jest związany z zachodem Europy, prawie nie ma tego wątku, choć jest czasami tzw. “modlitwa o uwolnienie” choć nie jest to samo. Zbyt dużo zbiegów okoliczności. Wykluczyć też należy pochodzenie diabła od Fauna/Satyra, bowiem jego symbolem był flet, którym diabeł nigdy się nie posługuje. Po za tym Faun/Satyr był synem Zeusa i patronem hodowców.

Ziemie Odzyskane zawsze polskie

Według stereotypu dowodzącego rzekomej niemieckości Ziem Odzyskanych – cała ludność Polska Ziem Odzyskanych miała zostać zabita bądź w jakiś sposób „wyeksterminowana” przez niemieckich kolonistów. Miał być to świadomy i zaplanowany na 1 000 lat proces (choć Niemcy byli podzieleni na setkę małych państewek). Według wielu, błędnych stereotypów Ziemie Odzyskane miały głównie niemieckie dziedzictwo, gdyż Polskie po prostu zniknęło zbyt szybko. Zdaniem tych opinii – przed wojną miały być zamieszkiwane przez Niemców, którzy pochodzili do kolonistów. Problem w tym, że jest to tylko hitlerowska propaganda. 

A co gdyby uznać, że na Pomorzu Zachodnim czy Dolnym Śląsku nie było masowej imigracji Niemieckiej, która by „wyeksterminowała” Polaków (a jedynie Niemcy w mniejszości)? Co gdyby nadal mieszkali tam Polacy, tylko po prostu mówili po Niemiecku?

Kwestia tego co się stało z „Polakami” na Kresach Zachodnich przez kilkaset lat, obecnie wyjaśniło się już w 2013, gdy to Robert Gabel zajął się analizami DNA potomków mieszkańców Rzeszy z dwudziestolecia międzywojennego. Użył próbek z tego okresu w ilościach wystarczających aby wynik uznano za miarodajny. Wynik był szokujący – bowiem okazało się że:

Pomorze Zachodnie i środkowe – oprócz okolic Stargardu – słowiańskie
Lubuskie – słowiańskie
Dolnośląskie – przeważająco słowiańskie z wyjątkiem dwunarodowego Zagłębia Miedziowego i Ziemi Kłodzkiej oraz germańskiej Bogatyni.
Prusy Wschodnie – dwunarodowe w Pomezanii. Reszta albo słowiańska (Mazurzy), albo bałtosłowiańska (Prusowie).

Jak Polacy i Prusowie przyswoili język Niemiecki? Proste. Gryfici i Piastowie Śląscy ustanowili j. niemiecki zamiast łaciny, jako język urzędowy, bowiem był on wówczas modnym językiem Europy. 

Prusacy byli Polakami nie tylko jako efekt słowiańskiej rasy, pochodzenia i mentalności, która się manifestowała. Słowiańskie stroje ludowe u Olsztynian czy Szczecinian zanikły dopiero podczas wielkiej rewolucji przemysłowej, było to związane jednak z ich niepraktycznością w nowych warunkach. Motywy kulturowe zdobiły dolnośląska ceramikę z Bolesławca. Dolnoślązacy czy Pomorzanie Zachodni uczyli się w szkole, o tym skąd pochodzą ich księstwa. Piastowskie symbole zdobiły herb niemal każdego miasta na Śląsku, Ziemi Lubuskiej, Warmii czy Opolu.

Stroje ludowe Słowiańskie i Zachodnioeuropejskie (porównanie)

Bez zmian pozostała ich mentalność oraz oczywiście uroda różniąca się od niemieckiej. Nawet niemiecki jako język urzędowy był tylko dodatkiem praktycznym, który nic nie zmieniał.

Lubuski strój ludowy (rejon najszybciej „zgermanizowany”) nijak nie przypominający Niemieckiej „Helgi” Trzeba dodać, że takie elementy jak kwiaty we włosach są w kulturze zachodnioeuropejskiej negowane (wschodnioeuropejska filolzofia ludowa nie oddziela materii ożywionej od nieożywionej). Najbardziej przypomina to stroje Czeskie i Ukraińskie.

Chociaż ludność coraz częściej deklarowała język niemiecki w spisie, to jednak nie wiadomo czy chodziło o język urzędowy czy domowy, a jak najpewniej mogli być dwujęzyczni. Trudno to mówić o jakiejkolwiek kulturowej germanizacji, co najwyżej o języku.

Zachodniopomorski strój ludowy – Weizackertracht. Warto zwrócić uwagę na słowiański kształt brwi, twarzy i oczu na zdjęciu. Widać nawet szczegóły w postaci „wałka tłuszczu” pod okiem (nie tylko nad powieką, choć dolny nie występuje zawsze). Oprócz tego masę elementów kulturowych.

  Tu z koleji widzimy kształt stroju dolnośląskiego, obecnego chociażby we Wrocławiu, z przyblizeniem na jedną z wersji ozdobnych nakryć głowy.

Jakim cudem niby Niemcy mieli by nagle nosić strój narodu, którego mieli by tak bardzo nienawidzić jak mówiono o nich? To tak jakby zarzyty wróg Japonii nosił kimono. Dialekty pokazują, że Niemcy którzy przybyli na Śląsk czy Lubuskie byli z południowych Niemiec (choć jak potem wiadomo stanowili mniejszość). Według niektórych opinii Polaków miało już tam nie być, ale widać że to nie prawda.

Tutaj kolejne stroje ludowe, których używano w Prusach. Strój Opolski (Oppeln) czyli unikatowy zbiór barw: zieleń, żółć, czerwień, błękit)oraz strój Wschodniopruski, który (w przypadku mężczyzny przypomina żupan (przodek dzisiejszych płaszczy i kurtek).

To samo można powiedzieć też o Niemcach z Wielkopolski. Bardzo łatwo można się domyślić, że są to zgermanizowani (najpewniej przez imigrantów z Bambergu) językowo lokalni.

Patrzymy na to i mówimy sobie prosto – gdzie jest dirndel?! Przecież wmawiano nam „Niemców”. To gdzie drindel? Gdzie są mężczyźni w długich skarpetkach, krótkich spodniach, kamizelce, w zielonej czapce na zielono? Gdzie kobieta w gorsecie-kamizelce. Gdzie jest kobieta w niebiesko-białym fartuszku (ale bez kwiatów, koniecznie)? Jeden z najbardziej charakterystycznych folklorów ludowych nie jest obecny tam gdzie być powinien. No właśnie – skarpetki do sandałów? Przecież jest dość częs to kojarzone z Polską. Nie bez powodu – stereotyp Janusza i Niemieckiego turysty ma analogie. 

Szybko zauważymy, że drindel oraz „niebieski” strój ludowy (typowy dla kobiet, często wykorzystywany w kulturze popularnej) składają się z barw, które są narodowymi barwami prawdziwych Niemców. Tak samo jak flagi wielu landów na zachodzie i nie tylko. Czerń i żółć czyli Barwy Cesarskie łączą paralele z Piastami Śląskimi, Karantanami oraz Czechami, podczas małżeństw dynastii od czasów Mieszka po Wygnańca. Dlatego właśnie piura orła są takie „rozdzielone” – pochodzą z bardzo wczesnej wersji herbu Śląska/Czech/Karantani (czyli orlej tamgi) i ewoluowały odrębnie. Czerwień i czerń jest jednocześnie bytem pochodzącym z barw II Rzeszy, będącej średnią barw Polski i Prus. Herb Frankfurtu nad Menem jest bliźniaczy do herbu Polskiego – najpewniej wpływy Połabskie. Herb Brandenburgii i Gorzowa Wielkopolskiego jest bliźniaczy. Ba! Nawet pozioma orientacja flagi w Niemczech wygląda na zaczerpniętą ze wschodu. 

Daleko więc prawdziwych Niemcom do Prusaków. Także pod względem symboli. A symbole i flagi mają znaczenie. 

Zwróćmy uwagę jeszcze na jeden przykład polskości Prusaków. Ceramika Bolesławiec na Dolnym Śląsku to przykład ceramicznego folkloru Dolnośląskiego przeniesionego w przemysł eksportu na skalę globalną. Dzisiaj jest uznawany za jeden z największych elementów polskiego dziedzictwa narodowego i gości do dziś na np. Expo Dubaj czy ShanghajExpo. Skoro jest przedstawiany jako polska tradycja, to dlaczego gdy tylko trzeba mówić o Dolnym Śląsku i II Wojnie Światowej, mieszkańcy automatycznie są zwani „Niemcami”?

Ziemie Pruskie były ojczyzną wielu polskich noblistów. Z literatury było ich minimum pięć. Mimo to w latach II-stych nie zwrócono  na nich uwagi. Skupiono się natomiast, na pisarzach, którzy wcale nie mieli polskiego pochodzenia.

Przetrwała masa pogańskich obrzędów z czasów słowiańskich. W Jeleniej Górze (wówczas bardzo znaczącym mieście), oraz jego Karkonoskich okolicach wierzono w kilkaset zachodniosłowiańskich demonów i duchów górskich. Na Dolnym Śląsku zachowała się wiara w Rubezahla – czyli niebezpiecznego, słowiańskiego boga gór, który miał swoim gniewem utworzyć błędne skały, oraz wiele innych mitów z nim związanych, których w sumie jest ponad 250¸ a najwięcej z nich z ust górali spisał urodzony na Połabiu M. Johannes Preatorius w już XVII wieku. Również Johann Karl August Masaus zajął się tematem, inspirując Braci Grimm do poszukiwań folkloru tego typu. W mitach, Rubezahl przedstawia się jako diabeł, szkielet jelenia czy starzec z tiarą i laską zawalającą skały. Powstało nim wiele filmów i niemieckojęzycznych oper, w tym opera Paula Wegnera.

Najlepszym przykładem jest zainteresowanie mitologią regionu. Gdy pochodzący z Połabia zbieracz legend lokalnych wydał Wolfsmarchen das Doutschen znalazły się w nim nie tylko Mit o Powstaniu Błędnych skał, ale i też wiele innych dotyczących Prus. Śladami  autora Wolfsmarchen’ów ruszyli Bracia Grimm, którzy zebrali więcej historii, które okazały się bardzo podobne do mitologii Czeskiej i Polskiej. Każdy jednak widzi, że np. historia o Kopciuszku i historia o Pani Trude, to nic innego jak podzielona na dwa, legenda o Wasylii i Babie Jadzie. W tej drugiej, człowieka słońca, ognia i nocy, zastępuje człowiek węgla, krwi i lasu, a bohaterka zamiast otrzymać ogień, ginie w nim. Z kolei w Kopciuszku (Ashenpudel), ptaki i drzewo, zastępują lalkę od zmarłej matki. Najpewniej migracja Słowian na Zachód, spowodowała rozpad, niektórych podań wschodniosłowiańskich, na zachodniosłowiańskie. Na terenie samej tylko Głubczyszczyzny na terenie Dolnego Śląska spisano w XIX wieku, aż 468 legend, podań i mitów o charakterze przedchrześcijańskiej mitologii słowiańskiej. Całość zebraną w 2013 roku w kompilacji, autorka zbioru określiła jako efekt germanizacji językowej, mitów przekazywanych oryginalnie po słowiańsku, zwracając jednak uwagę, że niezwykle rozbudowany system mityczno-wierzeniowy był ewidentnie słowiańskim szamanizmem, gdyż zmiana języka sprawiła, że ludność nie pamiętała swojego pochodzenia, lecz nadal kultywowała kulturę polską, gdyż tak robili ich przodkowie, a oni sami nie pytali o to. W sumie mitów, baśni, legend i podań jest na terenie dawnych Ziem Odzyskanych jest co najmniej kilka tysięcy. Wszystkie z nich wykazują wysokie pokrewieństwo to mitów, legend i podań spisanych przez chociażby Oskara Kolberga, a także mitologii czeskiej.

Do tego warto dodać, że choć Niemcy kojarzone są z drzewami iglastymi, to występują one tam głównie w Alpach, z kolei przez lata najważniejszym miejscem dla drzew iglastych w Niemczech były Prusy Wschodnie, o czym wspominał sam Hitler, twierdząc, że brak eksterytorialnej autostrady będzie tragiczny dla dostępu do drewna. Szyszka świerkowa jest do dziś wykorzystana w bawarskich zegarach z kukułką, które przypominają bardzo mocno rodzime szopki czy kapliczki. Najpewniej Niemcy nie rozumieli po co Prusakom kapliczki, więc pomyśleli że trzeba je praktycznie wykorzystać. Takie zegary kojarzyły się dość pogańsko i miało się wrażenie, że zaraz wyskoczy z nich Mephistohales.

W Sudetach zachował się zwyczaj typowy dla Podhala – tworzenie malarstwa na szkle z elementami sakralnymi, w tym ze specyficzną płaską strukturą i motywami kwiatów. Choć do dziś nie zachowały się oryginały tych malowideł, to można posiłkować się malarstwem dawnej Austrii, gdzie tak jak w przypadku Prus, doszło do germanizacji językowej Słowian, w tym przypadku – Karantan.

Duże znaczenie miały ule figuralne, które rzeźbiono w na Dolnym Śląsku czy dzisiejszym województwie lubuskim.

Przez cały czas zachowała się lokalna, ludowa zabudowa drewniana robiono z bali, z konstrukcją zrębową. Budynki tego typu budowano na Dolnym Śląsku czy Pomorzu Zachodnim. Warto dodać, że np. w Bawarii czy Apeninach domy budowani z cegły czy kamienia, to jednak w Sudetach Dolnośląskich nadal trzymano się drewna. Tym co odróżniało Niemców od Prusaków, było to że Prusacy tak jak Słowianie – naciskali na rolnictwo. Regiony wschodu II i III Rzeszy były nieporównywalnie bardziej rolnicze niż rdzenne Niemcy i to tak skupiała się większość produkcji rolnej Niemiec. Ponadto do przełomu XVIII i XIX wieku w całych Prusach stosowano system folwarczno-pańszczyźniany, typowy dla krajów słowiańskich (Polsk, Rosja) i o korzeniach słowiańskich (Prusy, Austria), gdyż w rdzennych Niemczech stosowano system czynszowy. 

Na Dolnym Śląsku zachowało się świętowanie Nocy Kupały, oraz zwyczaje wiary, że każda z potrwa wigilijnych ma inną moc magiczną. Na Pomorzy Zachodnim popularna była wiara w liczne, mistyczne morskie legendy oraz ozdobne zdobienie mebli w stylu słowiańskim i inne typy sztuki typowe dla Polski.

Polacy rodzą się nie odróżniając wielu elementów kultury niemieckiej od polskiej, bowiem bardzo wiele z kultury Niemieckiej ma korzenie słowiańskie, inne powstały dzięki współpracy, a jeszcze inne się wymieszały w niektórych kwestiach. Można wymienić sporo takich rzeczy: Lebkuchen (ciasteczka świąteczne), Blutwurst (kaszanka), Saukekraut (sok z kapusty), a także rozmaite obrusy i ozdoby na choinkę – choć kojarzy się je z Niemcami, to jednak łatwo zobaczyć że bardzo przypomina ozdabianie drzew iglastych przez szamanów w kręgach ludów ugrofińskich, a także słowiańską tradycję Baba Marta i motyw syberyjskiego drzewa świata i gwiazdy polarnej, do której miał sięgać pień, obracany przez woły. Po za tym region, gdzie Marcin Luter promował choinkę to południowe Połabie! Tradycja tego jako niemiecka i słowiańska, się nawzajem nie wykluczają, ze względu na różnorodność pochodzenia Niemiec, a już szczególnie w XIX wieku, gdy to Niemcy sięgały, aż po Mazowsze, o Austrii nie wspominając – być może nawet połowa „Niemców” nie była Niemcami w rozumieniu narodu Ludwika Niemieckiego. Wynika , że definicja „Niemca” uległa przez tysiąc lat całkowitemu przewartościowaniu.

Patrząc na sytuację nie mamy wątpliwości, że mogło dojść co najwyżej do germanizacji językowej. Trudno na początku jednak znaleźć dowód, że coś mogło tej germanizacji dokonać. Państwo Zakonu Krzyżackiego (jak wynika z testów DNA Prusaków) posiadało Niemców głównie w Pomezanii, Pomorze Zachodnie w okolicach Stargardu, a Dolny Śląsk – Zagłębia Miedziowego. Księstwo Lubuskie było połączone z Brandenburgią, która była zamieszkiwana przez Połabian. W chwili zjednoczenia tych ziem, Niemcy stanowili 10% do 20% ludności. To raczej oni ulegli by językowej slawizacji bądź baltoslawizacji. Chyba, że uznamy inną opcję. Najprawdopodobniej nastąpiło to tak jak w przypadku syberyjczyków w Rosji czy Indian w Meksyku. W Prusach byli Prusowie (podzieleni na takie dialekty jak Pomezański, Sambiński, Galińdzki czy Warmiński), Mazurzy, Kaszubi i Niemcy. Aby porozumiewać się między sobą, musieli używać jednego języka, którym stał się urzędowy niemiecki i przyswoili go aby porozumiewać się w ramach dialektów języków rdzennych, tak jak potem w przypadku Dolnego Śląska czy Pomorza Zachodniego. Nawet Bismarck wyraźnie odróżniał Prusaków do Niemców, twierdząc że są to tylko pozornie zniemczeni słowianie. Nic dziwnego, bowiem ponieważ germanizacja była od początku przeprowadzana przez nie-niemców, to trudno by przekazali coś poza językiem, bo nie mieli z czego tego przekazać. Uczono języka niemieckiego. ale nie uczono nowej mentalności czy nowych ludowych wierzeń. Była ponadto spora różnica w akcencie i dialekcie. Prusacy mówili podobnie jak Połabianie. I np. Danzing, Niemcy wymawiali jak DAnziht, a Prusacy jako danCYś, albo „nie rozumiem” Niemcy wymawiali jako  Isz Zwai NIht, a Prusowie „iś zwAi niśt”. Szczególnie ważne była zamiana „ht” na „ś”, oraz akcent na przedostatnią sylabę, zamiast na pierwszą. Dialekt Pruski był też mniej „dynamiczny” niż niemiecki.

Przez cały ten czas Prusacy mieli głównie Polskie pochodzenie, widać to w przypadku haplogrupa R1a z mutacją często R1a1a7 (typowa dla Polaków) które z niewielkimi zmianami utrzymały się do dziś podobnym proporcjach. Porównanie obecności przedwojennej i dzisiejszej wygląda w przypadku Wrocławia: 42/48, a szczecina – 46/53, co jest drobną różnicą, około 1/10 a być może część różnicy wynika z błędu pomiarowego.

Ciekawy jest też wykres pokazujący podobieństwo poszczególnych Prusaków z ziem odzyskanych do dzisiejszej populacji Europy: J. Steinbacha, Schaurea, Windmoellera, Krampetza, L. Steinbacha, Matthia, Kopitzke’go.

Co to oznacza? Że Prusacy byli odłamem kultury słowiańskiej, a konkretnie polskiej, a nie rdzennie niemieckiej. Tym samym pogląd o ich niemieckości jest niesłuszny. Problem w tym, że ci sami Polacy byli w konflikcie z Polakami ze wschodu. Rozbiory i ostatecznie II Wojna Światowa. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy – czy Zachód i Wschód Polski nie jest ze sobą nawet dzisiaj skonfliktowany?  To dlaczego, zachował się ten podział, opisywałem już wcześniej: https://niepoprawni.pl/blog/kamil-trzoch/zachodni-polacy-potomkami-niemcow

Czym jest „naród”? Przykład Kresowiaków

Jeśli miałbym wymienić największy błąd nauki, to byłoby to nagminne mylenie kolonizacji z asymilacją i używanie tylko jednej definicji narodowości oraz jej faworyzowanie. De facto istnieje co najmniej 7 różnych definicji narodowości, takie jak definicja antropologiczna, kulturoznawcza, historyczna, genetyczna czy polityczna.

W najprostszej wersji podziałów, można (według Prof. kulturoznastwa Anny Malewskiej Szałygin) wyróżnić dwa definicję narodu – liberalną, oraz konserwatywną. Liberalna głosi, że do narodu można dołączyć na jedno skinienie, gdyż zależy to od woli człowieka, która nie musi nieść ze sobą żadnych konsekwencji, jest po prostu pewną  deklaracją. W taki sposób działają chociażby spisy powszechne i ustawowe mniejszości.

Druga definicja to definicja konserwatywna. Głosi ona, że aby być częścią narodu nie wystarczy tylko zadeklarować ją w spisie. Definicja konserwatywna bierze za wyznacznik najstarsze, znane korzenie i zakłada że wielomilionowe populacje wraz z pochodzeniem dziedziczą wiele cech narodowościowych, w tym takie elementy jak: rasa, mentalność, cechy psychologiczne, język, malarstwo ludowe, stroje ludowe, rzeźbiarstwo ludowe, ceramika ludowa, symbolika ludowa, heraldyka, wierzenia ludowe, pieśni ludowe, kuchnię narodową, architekturę, kulturę rolną, filozofię narodową czy technologię.

Definicje te są uważane za równe sobie, więc niedopuszczalne jest używanie tylko pierwszej do opisu narodu. Tym bardziej, że odniesienie narodowości tylko do deklaracji, jest sprzeczne z definicją narodu według UNESCO (która zakłada 5 czynników, a nie jeden).

Jeszcze bardziej błędne jest ocenianie narodowości tylko po języku, tak jak to się dzieje z np. Kresowiakami czy „Polakami” na Wołyniu. Bowiem spis powszechny w czasach międzywojnia nie pozwalał na deklarację narodowości, a jedynie języka. Nikt nie pytał np. Wołynian kim się czują. Wspomniana już wcześniej Prof. Szałygin wspomniała podczas wywiadu jaki z nią przeprowadziłem, iż mieszkańcy Galicji w międzywojniu deklarowali się zazwyczaj jako „Tutejszy” bądź „Cesarscy” (pozostałość po zaborze Austro-Węgierskim). Więc według definicji liberalnej trudno tutaj mówić o tym, że byli to Polacy czy Ukraińcy. Z kolei jeśli wziąć pod uwagę definicję konserwatywną, to wyjdzie na to że według definicji konserwatywnej Wołynianie czy Lwowianie byli jednak Ukraińcami, bo testy DNA (duża zawartość gen I2) wykazuje, że nie są to potomkowie polskich kolonistów, lecz zasymilowani Rusini, którzy mówili po polsku, ale folklor mieli ukraiński. W dzisiejszych czasach trudno oceniać to w ten sposób z powodu dyfuzji kultur, ale w czasach przedwojennych było to widoczne. To samo dotyczy ludności takich miast jak Rzeszów, Chełm, Sanok, Białystok czy regionu Bieszczad, gdyż to region, gdzie mieszka kilka milionów potomków Rusinów ze średniowiecza. Na Podlasiu asymilowano Białorusinów, zaś w okolicach Podkarpacia – Ukraińców. Najwcześniej asymilacji językowej poddawała się warstwa mieszczańska, stąd w Lwowie, Grodnie czy litewskim Wilnie (Polacy mają tam ten sam gen patrylinarny co Litwini czy „N”) najwięcej osób mówiło po Polsku, stąd zatracili oni pamięć o swoich pochodzeniu.

Warto dodać, że ludność ta jest klasyfikowana jako od początku wschodniosłowiańska, a nie zachodniosłowiańska.

Pierwsze znane granice Polski zawarł dokument dagome iudex z końca X wieku. Teorie o tym, że wcześniej Polska miała inny kształt można zarzucić, gdyż nie istnieją dokumenty, która potwierdziły by to, tym samym należy założyć że Polska była taka od początku jej powstania, czyli nie wiadomo właściwie od kiedy. Taki kraj stanowił związek powiązanych rodowo plemion, podobnie jak Ruś Kijowska więc państwo i naród było wówczas jeszcze ze sobą tożsamo. Wszystko zmieniło się jednak z czasem, gdy zaczęło dochodzić do asymilacji. Przez wiele wieków ludność terenów Księstwa Wołyńskiego, Wielkiego Księstwa Litewskiego i Księstwa Halickiego przechodziła na język polski, stąd zapomniała o swoim pochodzeniu.

Najbardziej logiczna wydaje się więc definicja konserwatywna, gdyż przypomina starą metodologię Tacyta. Owy kronikarz, gdy chciał zdefiniować czy jakiś naród należy do danej grupy, wówczas brał pod uwagę kilka czynników: język, stroje ludowe, cechy fizyczne, sposób mieszkania, sposób poruszania się (osiadłe vs. zmienne), czy tradycja ws. trybutu. W metodologii naukowej wiadomo jest, że tym więcej czynników się weźmie pod uwagę, tym bardziej reprezentatywny jest wynik. Tacyt sprawdzał więc 6 parametrów, a osoby z dwudziestolecia międzywojennego – tylko jeden. Mówili po Polsku – brano ich za Polaków. Nikt nie patrzył na np. na jego mentalność albo na folklor. To wręcz działania pseudonaukowe, bo jeden wyznacznik nigdy nie może być uznany za reprezentatywny.

Po pierwsze należy zaznaczyć, że naród nie jest organizacją, jednogłośną i jednomyślną. Naród nie ma zdolności prawnej, ani zdolności do czynności prawnej. Nie jest osobą prawną. Jest zbiorem osób fizycznych, zrzeszonych w różne, niezależne grupy (rodziny, organizacje, kluby, klasy itd.). Wiele osób o tym zapomina. I  np. twierdzą, że w XIX wieku cały „Naród” był  zrzeszony w jednym wspólnym celu – „Odzyskania Niepodległości” a Mickiewicz czy Sienkiewicz był ich wieszczem. Jest to oczywisty fałsz, bo w tym okresie 80% Polaków było niepiśmiennych, jak więc jak tutaj mówić o czytaniu Sienkiewicza? Dla przeciętnego Polaka, ważniejsze było to czy zdąży posypać dom solą Świętej Agaty, odpędzić błyskawice dymem z ziół czy też ochronić rodzinę przed Leszym z lasu, niż to jakiemu państwu będzie płacił podatki…  Był to efekt działania w ludowej kulturze polskiej i nawet gdyby ludność ta zaczęło mówić np. po niemiecku to i tak zachowała by dawne tradycje wiejskie.

5 powodów dlaczego kolonializm nie istniał

Eksterminacja lub podbój całych kontynentów przez dwa państwa, miliony niewolników płynących na przymusową pracę po podboju Afryki, zmuszanie do uległości każdego państwa, które jeszcze nie zostało podbite, 95% świata i miliardy ludzi w rękach białego człowieka… Takie definicje kojarzą się przeciętnej osobie z kolonializmem, lecz jednocześnie brzmią nieprawdopodobnie. Należy więc zadać sobie pytanie – czy taki proces jest w ogóle możliwy?

Tym większy jest nacisk, tym większy jest opór. Imperium Macedońskie upadło po jednym pokoleniu, III Rzesza po kilku latach, Imperium Czyngis Chana, skurczyło się już za jego następcy. Czy więc Hiszpania czy UK mogły stworzyć wielkie imperia na całym świecie? Czy Imperium nad którym Nie Zachodzi Słońce to fakt czy fikcja? Jaka była sytuacja prawna w koloniach? Ile autonomii mieli lokalni ludzie? Co zapisano w Konferencji Berlińskiej? Czy przeciętny murzyn z wioski, rozliczał podatki u kolonialnego urzędnika za owoce sprzedane w wiosce i zgłaszał dokument pozwolenia na budowę szałasu? Czy 10 mln Anglia miała ludzi, aby panować nad 100 mlnowymi Indiami, mówiącymi w wielu językach?

Jeśli prześledzimy skrótowo historię każdej z kolonii i każdej kolonialnej wojny, to zdamy sobie sprawę że kolonializm to fikcja. Anglia, UK i Hiszpania nigdy nie dokonały czegoś takiego i nie były by nawet technicznie w stanie tego zrobić.

1. Eksterminacją, której nie było

Zasięg faktycznej władzy Hiszpanii i Portugalii

Pierwsza, intensywniejsza faza okresu kolonialnego to kolonizacja Ameryki. Myli się jednak ten kto uważa, że dokonało się to drogą eksterminacji Indian przez na dodatek małą grupę Hiszpanów. Zajął się tym już historyk Arnold Toynbee czy Salvador Gregorio. Doszedli on do źródeł, z których wynika wiele wniosków. Nie sprawdzała się broń palna, gdyż proch armatni był podatny na zgaszenie w wilgotnym klimacie, ani konie które nie sprawdzały się w dżungli. Inkowie i Aztekowi w dużej mierze uciskali lokalne państwa i plemiona, z tego powodu ci zawiązali sojusz z Hiszpanami. Europejczycy stanowili tylko niewielki procent armii zdobywającej miasta Azteków i Inków, zaś plemiona w zamian za zorganizowanie sojuszu do pozbycia się zagrożenia uznały władzę nowo powstałych tworów politycznych jak np. Nowej Hiszpanii. Początkowo nie mieli praw przejmować stołków urzędniczych, jednak wraz z asymilacją uzyskali tą możliwość. Nowa Hiszpania była państwem dość liberalnym. Nie było np. obowiązku nauki hiszpańskiego, choć plemiona zazwyczaj przechodziły na niego dobrowolnie, w celach ekonomicznych. Dopiero po dekolonizacji proces ten się nasilił. Niewolnictwo Indian praktycznie nie istniało, ograniczyło się do jeńców z wojen z Aztekami i Inkami, jednak proces ten szybko zarzucono. Również chrystianizacja nie przebiegała agresywnie, a wręcz kościół był obrońcą praw miejscowych. Niszczenie świątyń, wynikało z łupiestwa podczas wojny z Aztekami i Inkami, a celem nie było zwalczanie wiary, lecz uzyskanie cennych, świątynnych przedmiotów ze złota. Przez kilkaset lat nie wybuchał żaden, większy bunt mimo że już pierwszy mógł zmieść Hiszpanów z powierzchni kontynentu. Dopiero przełom XVIII i XIX wieku przyniósł świadomości niepodległościowe. Wówczas to imperium istniejące przez 400 lat upadło, w dekadę. Niepodległość zyskało wówczas kilkanaście państw.

Myli się ten kto uważa, że na Indianach dokonano eksterminacji. Co prawda siły anty-Azteckie zabiły kilka tysięcy zakładników, ale sama tylko Ameryk Środkowa była zamieszkiwana przez ponad 40 mln Indian. Nie ma źródeł, które potwierdziły by nagłe zniknięcie tylu ludzi, gdyż ktoś musiałby być świadkiem śmierci każdego z nich, a żaden kronikarz nie mógł nim być. Współczesna deklaracja bycia metysem bądź białym w Ameryce Łacińskiej, wynika z tego że Indianie klimatów umiarkowanych (Argentyna, USA, Chile) łudzącao przypominają Europejczyków, zaś metysi deklarują się jako metysi, gdyż mają czerwoną karnację, a mówią po hiszpańska lub portugalsku, co jest wynikiem asymilacji. Indianie z Karaibów często są myleni z mulatami, gdyż mają najciemniejszą cerę wśród autochtonów, z powodu życia w tak ciepłym klimacie.

2. Uwłaszczenie pierwotne

Tereny dawnego USA nie były zamieszkiwane całkowicie przez Indian. Kraj ten miał liczną, ale bardzo rozproszoną ludność, więc wiele kilometrów było niezamieszkanych. Taki trend zachował się w USA do dzisiaj. Anglicy zakładali kolonie na wybrzeżach – ziemiach niczyjich, które sąsiadowały z terenami Indian. Jednak ilość stref demarkacyjnych była bardzo duża. Taki sam proces następował w Kanadzie i Australii. Rdzenna ludność migrowała do kolonii i poddawała się anglizacji. Reszta Indian jednak nie zadowolenia z obecności sąsiadów często dokonywali ataków terrorystycznych na tereny mieszkańców Nowej Anglii, gdy to po latach handel i pokojowe działania nie przyniosły rezultatów. To właśnie Indianie z USA pierwsi zaatakowali kolonistów, gdy to dwa tygodnie po założeniu pierwszej osady, Anglicy zostali zaatakowani przez oddział nieznanego ludu na leśnej ścieżce. Często też nie przestrzegali traktatów pokojowych, które Nowa Anglia z lokalnymi wodzami zawierała bardzo często próbując ustabilizować sytuację. Powody ataków Indian były różne. Niezadowolenie z sukcesów misji chrystianizacyjnych, konkurencji w handlu, konkurencji w myślistwie, chęć odwetu na cywilach za pojedyncze przestępstwa angielskich zbirów czy też niezadowolenie ze skuteczności działań angielskich zobowiązań. Zazwyczaj wojna zaczynała się od ataku Indian na wioski w koloniach, gdzie za jednym atakiem Indianie dokonywali eksterminacji od kilkudziesięciu do nawet kilku tysięcy ludzi. Działania te miały charakter czystej etnicznych, a Indianie dokonywali ich nieporównywalnie częściej niż osadnicy. Często nawet bardzo drobne nieprozumienia, prowokowały wodzów to wypowiedzenia wojny. Rząd USA przeważnie starał się wykupować ziemię od wodzów, jednak czasami opozycja wodzów nie zgadzała się z ich decyzjami, próbując samodzielnie wypowiedzieć wojnę Amerykanom, którzy to zyskiwali sojuszników w postaci plemion wrogich ekstremistom. Apeogeum tych konfliktów, nastał w XIX wieku gdy to terytoria USA zaczęły coraz częściej sąsiadować z terytorium plemion. Koniec wojny nastał, gdy to ostatecznie na skutek migracji Indian do miast, rozpowszechnieniu się nowego trybu życia i uznawania władzy centralnej przez obywateli plemion, ostatecznie plemiona wschodnie i populacja zachodnich wybrzeży USA zlała się w jednonarodową mozaikę.

3. Niebezpośrednie panowanie

W języku angielski zachowało się słowo „indirect rule” co w najdokładniejszym tłumaczeniu, oznacza „niebezpośrednie panowanie”. W drugiej fali ekspansji kolonialnej (XIX-XX wiek) właśnie taki model był popularny w polityce państw Europy. Państwa Azji i Afryki nadawały różnorakie koncesje i przywileje państwom Europejskim licząc na ich ochronę, absorpcję technologiczną i ożywienie handlu międzynarodowego. Ponieważ często ilość koncesji była bardzo duża, a Kompanie Wschodnioindyjskie zdążyły już zbankrutować, aby sprawnie zarządzać koncesjami, państwa Europy powołały do życia nowe jednostki prawne, w ten sposób powstały takie podmioty jak Indochiny Francuskie, Holenderskie Indie Wschodnie, Niemiecka Afryka Zachodnia, czy Malezja Brytyjska, na których czele stali Gubernatorzy Generalni. Myli się jednak ten kto uważa, że były to jednostki, które władały krajami. Tak jak Diecezje Kościelne istnieją równolegle do państw i województw, tak te jednostki prawne działały równolegle do niepodległych i suwerennych państw. Przeciętny osadnik z Afryki czy wyspiarz z Borneo nigdy w życiu nie widział białego. Nie dość, że w 95% przywilejów władzy posiadały lokalne rządy, to na dodatek te przywileje, które wypożyczali obcokrajowcom (handel, cła, ochrona granic) mogły zgodnie z ówczesnym prawem międzynarodowym i lokalnym – w każdej chwili wycofać. Odróżniało to te państwa od realnych kolonii czy terytoriów zamorskich, które legalnie wypowiedzieć niepodległości nie mogły. Nie znaczy jednak, że tego nie robiły, gdyż tak zrobiło USA po 150 latach uzyskując niepodległość. Zaś Kanada i Australia choć formalnie zyskały autonomię dopiero w XX wieku, to de facto niepodległe były już znacznie wcześniej, gdyż na skutek ich rozmiaru, odległości i gospodarki zdolnej do sfinansowania silnej armii posłuszeństwo zarówno Kanady jak i Australii wobec UK zależało wyłącznie od ich gustu. Podczas konfliktów zbrojnych, Anglia wysyłała dyplomację, aby mozolnie prosić Kanadę i Australię o wsparcie militarne. Po za tym, w tym czasach Kanada de facto nie kontrolowała terytoriów północnych, a Australia – zachodnio-północnych więc tym bardziej nie można mówić o ich kontroli przez Anglię. Jeszcze inaczej było w RPA, gdzie władza dotyczyła tylko białych i asymilatów, zaś lokalne plemiona posiadały całkowite autonomię, co doprowadziły do polityki apartheidu, czyli polityki separacji białych i czarnych.

Na świecie dominowało głównie indirect rule. Francja uzyskała koncesje od Królestwa Merina (Madagaskar), a także od szeregu plemion i państw na Sacharze. Belgia utrzymywała koncesje w Rwandzie, Portugalia w Mozambiku i Angoli, Włochy uzyskał koncesje od Sałtuanatu Hobyo, Geledi, Majerteen i Warsengali na terytorium dzisiejszej Somalii. Stoczyły też wojnę z Abisynią (Etiopia), ale poniosła całkowitą porażkę. Jeszcze inaczej był w przypadku Kalifatu Sokoto (Nigeria) – te państwo wypowiedziała bowiem dżihad sąsiadom. W wojnę została wplątana Wielka Brytania, której wojska ostatecznie wkroczyły do stolicy. Anglia mogła jednak jedynie pomarzyć od kontroli nad krajem. Duża ludność, brak znajomości języków, drogie ceny administracji, brak personelu, nieznany teren i niechęć miejscowych sprawiał, że nie byli w stanie nawet spróbować podporządkować sobie Nigerii. Uzyskali jednak koncesję od Kalifa, co umożliwiło im kontynuowanie handlu na dobrych warunkach. Można przez to uważać, że państwa nadawały koncesję pod wpływem przymusu. Jest to błędne. Nie dość, że Anglia i tak nie przejęła by kontroli nad tak dużym krajem jakim był Sokoto, to obala to sytuacja sąsiedniego Imperium Kong. Stoczyło ono kilka wojen z UK, z czego w każdym przypadku Anglicy zostali pokonani. Mimo tego, władca i tak nadał Anglikom koncesje. Podobnie jak Imperium Ashanti czy kraje jak Benin i czy Konfederacja Aro. Francja posiadał koncesje od Sułtana Algerii i Tunezji, przez co umożliwiła im niepodległość od Imperium Osmańskiego. Tak samo jak Anglia umożliwiła to Egiptowi. W ostatnim przypadku, Egipt nawet na papierze nie był kolonią. Współpraca Niemców z elitą Sułtanatu Tanzanii umożliwiła mu niezależność od Persji.

Jeszcze inaczej było w Azji. Indie składały się z kilkudziesięciu królestw, obejmujących Indie, Nepal, Bangladesz, Sir Lankę, Pakistan i Afganistan. Produkowały razem nawet 1/3 światowego PKB, a liczba sumaryczna wojsk wszystkich tych państw, wyniosła by 4 miliony. W trakcie wojny 7-letniej doszło do sporu o forty anglików w Kalkucie przez, który 300 000 kontegen Imperium Mogołów zmiażdżył angielski oddział. Imperium Mogołów rozpadło się jednak, zaś Indie podzieliły się na stronnictwo pro i anty-brytyjskie. Te drugi wsparło brytyjczyków, obalając rządy niektórych królestw. Część państw uznawała monarchię Anglii, gdyż nie mieli męskim potomków, zaś inne sprzedawały państwa za złoto. W ten sposób Królowa Brytyjska stała się głową 1/3 królestw Indyjskich. 2/3 miało rdzennych władców, którzy jednak utrzymywali przyjazne stosunki z UK, jak i królestwami którego głową była Królowa Brytyjska, a w jej imieniu występował Gubernator Generalny, mający pod sobą lokalnych urzędników i wojska. Jedynie Nepal i Afganistan były wrogie wobec Anglii. W latach 60-tych, na skutek 3 wojen z różnych przyczyn, Cesarstwo Indii anektowało Birmę. Formalnie Indie kolonię nie były, a raczej niektóre królestwa pozostawały w unii personalnej z Anglią. W Malezji Anglia wysyłała doradców aby ci namawiali władców 7 sułtanatów Nieskonfederowanych Stanów Malajów do pomysłów Brytyjczyków. Używani byli przez miejscowych jako rozjemcy w lokalnych konfliktach. Holandia dzięki wykorzystywaniu sytuacji w Indonezji, uzyskała koncesje od ponad 60-ciu lokalnych sułtanatów, jednak władza niewielkiej Holandii nad gigantyczną Indonezją, nigdy nie mogła być możliwa, stąd nie naruszono lokalnych struktur władz. Podobnie było Indochinach. Kambodża nadała koncesje Francji w celu ochrony kraju, uniezależniając się od Tajlandii zaś inny jej partner Wietnam, po interwencji Chin, gdyż Francuzi przekonali ich że nadanie im koncesji było jedynym sposobem na przetrwanie monarchii, w przypadku niespokojnej sytuacji w Indochinach. Francuzi zyskali koncesje na ochronę celną, wsparcie militarne czy budowę linii telegrafu. Francuzi uzyskali koncesję w sumie od 7 królestw na terenie Indochin. Koncesje nadawali też Chińczycy, Tajlandczycy i Japończycy jednak na mniejszą skalę.

4. Niejasne wojny

Częstym argumentem za istnieniem kolonializmu są wojny związane z tzw. „traktatami nierównoprawnymi”. Mianem tym określa się głównie chińskie prawodawstwo nadające przywileje obcokrajowcom. Popularyzator tego terminu jest Komunistyczna Partia Chin, która twierdzi do dzisiaj że Dynastia Quing dała się upokorzyć obcokrajowcom, a ci wymusili na nich przywileje podczas wojen. Zdaniem tej tezy, okres od Wojny Opiumowej, to tzw. Wiek Upokorzeń, a dopiero dojście do władzy komunistów zakończyło tej okres. Zdaniem tych tez (obecnych też w Polsce!) Anglicy celowo wywołali Wojny Opiumowe by zmusić Chińczyków do nadania im większych przywilej. Trzeba jednak dodać, że w przeciwieństwie do np. Prowokacji Gliwickiej od niemal 200 lat nikt nie znalazł źródeł pisanych, że Anglicy to zaplanowali już wcześniej. Po za tym parlament był przeciwny wojnie z Chinami, za co został rozwiązany. Gdy przyjrzymy się tym jak szczegółowo rozwijała się wojna opiumowa, to zauważymy że bardzo stopniowo nasilały się starcia i walki, a wiele potyczek były przypadkowych. Punkt krytyczny nastał dopiero wtedy, gdy Chińczycy zablokowali dostawę żywności do Chin, próbując zagłodzić handlarzy, co spowodowało wysłanie uzbrojonej, interwencji ratunkowej. Można więc uznać, że prędzej to Chińczycy sprowokowali Anglików. To samo dotyczy z resztą Powstania Bokserów, błędnie usznego za wojnę o wolność. W rzeczywistości Bokserzy dokonywali ludobójstwa obcokrajowców, oraz chińczyków-chrześcijan, próbowali też obalić rząd. Edward Dreyer zwrócił uwagę, że Chiny dysponowały ogromną ludnością i terytorium, mogli zmobilizować 4 000 000-ową armię (co najmniej równie dobrze uzbrojoną co angielska), kiedy to zwalczali milionowe Powstanie Tajpingów, jednocześnie w tym samym czasie walcząc w II Wojnie Opiumowej z Kompanią Wschodnioindyjską swoim 200 000-cznym kontyngentem. Wojska europejskie w Chinach, w momencie wojny nie liczyły nigdy więcej niż 10 000-50 000 żołnierzy, w tym głównie marynarkę. Gdyby Chiny potraktował konflikty z Europą poważnie, a nie tylko jako „wybryki” niewielkich (w porównaniu do Chin) europejskich „państewek” wówczas to w walkach lądowych Europejczyków czekałby pogrom. Chińczycy mieli więc wybór tego jakie koncesje nadają, zaś alibi Europejczyków jest mocne. Jane Elliot zwrócił też uwagę, że koncesje nadawano głównie na handel, zaś 90% PKB Chin stanowiło wówczas rolnictwo, więc umowy te nie miały większego wpływu na gospodarkę kraju. To samo dotyczy Japonii. Kilkadziesiąt razy na początku XIX wieku, wysyłano misję by wznowić handel z tym krajem, lecz zawsze Japonia odsyłała statki, bądź do nich strzelała. Niektóre misje groziły im armatami, a nawet oddawały strzały, zawsze jednak ostatecznie uciekały, nie wracając z armią. Amerykanie co prawda wysłali parę większych statków, jednak młode USA było wówczas jeszcze niestabilne, a 20% obywateli ludnej Japonii stanowili żołnierze. Gdy Cesarz wycofał koncesje, nakazał wystrzelanie wszystkich statków białych na wybrzeżach, co spowodowało misje odwetowe Europejczyków, które radziły sobie na morzu, lecz na lądzie w dłuższej mecie nie miały by szans, tym bardziej że były to niewielkie misje, po kilka/kilkanaście statków. Gdyby Japonia oddaliła by koncesje, jednocześnie nie prowokując obcokrajowców, wówczas to by nie doszło do okazjonalnych starć.

5. Paradoks niewolnictwa

Niewolnictwo Afrykańczyków jest faktem, choć liczby na temat niewolnictwa nie został potwierdzone. Mało kto wie jednak, że za niewolnictwo odpowiadali tak naprawdę równie mocno inni Murzyni. Gdy Portugalczycy założyli w XVI wieku kolonię w Angoli, wówczas to lokalne królestwa sprzedawały im swoich jeńców wojennych, w zamian za złoto i inne towary. Gdy w XIX wieku w celu powstrzymania dżihadu, Francja zajęła zbrojnie Senegal, zniosła niewolnictwo, co doprowadziło arabskich kupców do bankructwa. Podczas Konferencji Berlińskiej, gdzie państwa określiły strefy działania w Afryce, podpisano traktat gwarantujący nie tylko nieingerencje w tradycje miejscowych i wolny handel, lecz także zobowiązały się do zwalczania niewolnictwa. Mamy więc paradoks. Nie dość, że Afryka nie była kolonią, lecz jedynie państwa i plemiona nadawały koncesje Europejczykom, to na dodatek szczytowy okres ekspansji ich w tym regionie, wiąże się z zakazem niewolnictwa. Wyjątkiem był Król Filip z Belgii, którzy jako głowa patrymonialnego Wolnego Państwa Kongo, prowadził skup niewolników od Królestwa Lunda, Luba, Kazembe czy Tippu Tip, lecz gdy utracił pozycję, a jego państwo rozwiązano – niewolnictwo w Konga straciło rynek zbytu. Podczas istnienia WPK często ginęli tubylcy, gdy nie udało im się dostarczyć dostaw kauczyku. Trzeba jednak dodać, że była to wina samych autochtonów. Armia WPK składała się z czarnych najemników, którzy mieli mieć tym większe pensje, tym więcej kauczyku zbiorą od farmerów, podczas pełnienia funkcji poborcy. Nie dostali jednak rozkazu aby strzelać, więc to oni są odpowiedzialni za śmierć rodaków, a nie garstka białych. Dane o ilości ofiar tych oddziałów też nie zostały nigdy potwierdzone. Jeszcze inaczej jest w przypadku ludobójstwa na cywilach podczas wojny z ludem Herero w Namimbi, gdzie to garstka żołnierzy Niemieckiej Afryki Zachodniej i wierne im, dominujące oddziały czarnych plemion, dokonały ataku na wioski. Problem w tym, że był to działania odwetowe, za czystki etniczne dokonane na białych osadnikach przez Herero, więc choć Herero stali się ofiarą zbrodni wojennej, to jednak sami zaczęli wojnę podobnym działaniem.

Szybki upadek

Proces integracji na linii Europa-Azja-Afryka mógł skutecznie działać przez kolejne dekady, a może nawet dłużej. W 90% przypadków pokojowy i/lub szanujący niepodległość innych nacji proces został załamany dopiero w w momencie Japońskiej operacji podczas II Wojny Światowej, gdy to 2 druga największa armia świata – Cesarska Armia Japońska dokonała desantu na niemal całą wschodnią Azję niszcząc bezpowrotnie praktycznie wszystkie europejskie koncesje i kolonie. Założyła pośrednio lub bezpośrednio wiele nowych państw takich jak Cesarstwo Wietnamu czy Stany Zjednoczone Indonezji, a ci swoimi licznymi siłami skutecznie kontynuowali walkę w jej imieniu po przewrocie Cesarza Hirohito, który skłonił rząd do wycofania się z wojny, w momencie gdy wszystkie postulaty Japonii zostały już zrealizowane do 1942 roku.

Na dodatek akcja ta doprowadziła pośrednio do zerwania przez Indie i Afrykę powiązań z Europą i do końca lat 50-tych Europejczycy stracili koncesje w ponad 30 państwach. Doprowadziło to do załamania handlu Europy z resztą świata i wielu, nowych konfliktów. W niektórych krajach w Afryce, granice dawnych koncesji posłużył za pomocnik do wyznaczania granic krajów, lecz odbywało się to w żmudnym, wielodekadowym procesie nakłaniania królów i wodzów do uznania władzy nowych państw w Afryce. Proces nie został do dziś dokończony. Nadal w Afryce istnieją plemiona na prawach państw, posiadające własny system podatkowy, sądowniczy itd.

Oba te wydarzenia dowodzoną albo tego, że Japonia była tak potężnym krajem, że dał radę w kilkanaście lat zmienić układ sił na świecie, albo uznać że równocześnie – kolonializm był nieporównywalnie słabszym i bardziej nieoficjalnym procesem niż może się wydawać.

Źródło mitu?

Podsumowując można określić kolonializm jako w niemal całkowitą fikcję. Dziwnym wydaje się fakt, że kraje takie jak UK czy Hiszpania nie pozywają o pomówienie ludzi, twierdzących że kolonializm istniał, przynajmniej w potocznym znaczeniu, tak jak Polska walczyła z twierdzeniami o „polskich obozach zagłady”. W przypadku Polski, walka ze stereotypem kolonializmu ma szczególne znaczenie. Bowiem to nie Zachód, a Europa Wschodnia jest głównym celem tych fałszerstw. Odpowiada za nie bowiem zniewalająca między innymi Polaków propaganda komunistyczna, która kolonializm wiązała z kapitalizmem i używała jako argument za „złem zachodu”, rozpowszechniając ten mit też na inne części świata. Tym samy tworząc mit milionów politycznie zniewolonych ludzi, zniewoliła miliony ludzi na świecie mentalnie, budując politykę nienawiści wobec państw Europy Zachodniej.

Wieś nie biedna, tylko konserwatywna

Onet.pl, WP.pl, Histmag, Wielka Historia to portale, które słyną z mieszania wiedzy naukowej z pseudonaukową. Ich głównym błędem jest robienie sensacji z pojedynczych danych statystycznych i zarabianie na tym pieniędzy. Towarzyszy temu duża ilość wykrzykników, oraz kontrowersyjne tezy takie jak np. teza że Mieszko budował obozy koncentracyjne. Kiedy wpiszemy w Internecie „wieś przed wojną” mało dowiemy się o tradycji wsi czy o wierzeniach mieszkańców Polesia. Znajdziemy za to kilka artykułów, które dowodzą jak to zacofana miała być polska wieś i jak to dobrze, że zrobiono reformę rolną, choć była ona nielegalna, gdyż wykonywana przez organ do tego nieuprawniony. Mówią sporo o tym jak to źle traktowano kobiety, jak to dzieci bito, jak było brudno i w ogóle to tym, że 70% społeczeństwa polskiego tak żyło. Jedne wątpliwe jakości artykuł twierdzi, że ludność dawnej, polskiej wsi była biedniejsza niż we wsiach w Afryce. Źródła? Albo brak, albo źródła pisane z perspektywy miastowych i interpreto moderna.

Historia Polski to historia przede wszystkim populizmu – praktycznie każdy z nas wywodzi się od rolników. Jak więc można nie dbać o jej wizerunek? Robić z większości Polaków biedaków, pijaków i przestępców? Można – dla pieniędzy, oczywiście.

Prawda jest taka, że co prawda większość gospodarstw rolnych była mniejsza niż np. w Niemczech, lecz jedno trzeba dopowiedzieć. To właśnie Polska była nadal spichlerzem Europy – większa powierzchnia gospodarstw na Zachodzie wynikała z tego, że dziedziczył tam najstarszy syn, a w Polsce – wszyscy. Stąd rozdrobnienie gospodarstw. Powodowało to relatywną równość wśród ludności, pod względem posiadanej ziemi. Na Zachodzie z kolei tylko najstarszy posiadał kapitał, reszta zaś zostawała bez pracy, więc migrowała do miast, które jednak nie były w stanie przyjąć takiej ilości bezrobotnych. Rolnictwo ekstensywne nie jest wcale lepsze od intensywnego.

A co z zarobkami, plonami i obrotami rzekomo znacznie mniejszymi niż na Zachodzie? Tutaj trzeba dodać to w jaki sposób są one obliczane. Obliczane są na podstawie oficjalnych danych, które posiadały historycznie różnego rodzaju urzędy od podatków. Tyle, że w dawnej Polskiej wsi, kwitła szara strefa. Dzisiaj, gdyby wliczyć ją do PKB liczyła by 20% całej wartości, zaś przed wojną czy w XIX wieku z pewnością wyniosła by ponad połowę. Małe zarobki wynikają z tego, że tylko „białą strefę” dzieli się przez ilość ludności, zaś w dawnej Polsce królowała szara strefa.

To samo dotyczy nieodpłatnej pracy. Według ONZ nieodpłatna praca kobiet w dzisiejszej Polsce wyniosła by od 30% do 50% całęgo PKB gdyby wliczyć ją w tą wartość. ONZ wylicza że dzięki nieodpłatnej pracy kobiet, każda rodzina w Polsce zaoszczędza miesięcznie co najmniej 6 000 złotych! W Afryce stanowiła by nawet 80% całego PKB gdyby dokonać takiego wliczenia, więc kilkukrotnie przewyższyła by oficjalne dane! To samo dotyczyło społeczeństw w polskiej, dawnej wsi. Z pewnością nieodpłatna praca kobiet (w tym rolnicza) stanowiła trzon całej gospodarki II RP, gdyż kraj ten był wyjątkowo konserwatywny i działał w nim system jak największej samowystarczalności gospodarstw domowych na wsiach, a wsie stanowiły 70% ludności. To samo dotyczy nieodpłatnej pracy mężczyzn. Studnie czy dom budował nie deweloper czy generalny wykonawca, lecz rodzina samodzielnie. Techniki budowy były przekazywane i doskonalone z pokolenia na pokolenie przez całe wieki. I tak np. na Polesiu większość narzędzi rolniczych pochodziła nie z manufaktury jak w Anglii, lecz była rękodziełem tworzonym przez rodzinnych rzemieślników, którzy je produkowali i naprawiali. Na Kresach dodatkowo, szara strefa i praca nieodpłatna zapewniała samowystarczalność spożywczą regionów.

Taki system sprawiał, że całe wiejskie regiony stawały się odporne na wszelakie embarga jakie mogły zostać nałożone na żywność, narzędzia, wodę czy materiały budowlane. Mała ilość konsumpcji i zarobków wynika z tego, że szara strefa i praca nieodpłatna generowały dodatkowy, wielo, naprawdę wielokrotnie większy obrót towarów niż dane oficjalne, obliczone przez urzędy podatkowe białych kołnierzyków z Warszawskich salonów. Tak więc, siejące panikę wiadomości o tym, że zarobki podczas wielkiego kryzysu spadły o 96% nie miał sensu, bowiem zarobki oficjalne były wyjątkowo marginalną częścią całego obrotu na wsi. Naprawdę bardzo trudno jest współczesne, miejskie realia przekładać na system ekonomiczny takich społeczeństw jak dawna wieś Polska.

To samo dotyczy tego, że nie każdy był objęty szkolnictwem. Tak co prawda było, lecz dzieci otrzymywały staranne wykształcenie od swoich rodziców, którzy uczyli ich zawodu w praktyce, przez całe lata – dzięki temu powstawały całe dynastie mistrzów fachu, którzy byli przygotowywani do pełnienia zawodu już od dzieciństwa.

Ludzie pracowali na tyle, że nabierali formy i krzepy, przez co praca stawała się dla nich mniej uciążliwa, niż ta sama wykonana przez mieszkańca miasta. Takiej krzepy nabierały również dzieci i kobiety, przez co stawali się lepiej zorganizowani niż ludzie żyjący w wielkich ośrodkach. Argumenty, takie że jeśli zabrakło łózek spano na podłodze, na czymś w rodzaju „maty” jest generalnie słaby, bowiem jeśli zastosować to do międzywojennej Japonii, to wówczas wychodziło by że prawie nikt nie spał na łóżkach. Rodziny były duże, stąd często spano w ten sposób jeśli dla kogoś nie starczyło mebli.

No a co z rolą kobiety i dzieci? Ktoś mówi, że rodzic miał prawo bić dziecko. Nikt jednak nigdy nie pokazał artykułu czy paragrafu, który by mówił, że na to zezwalano. Bicie (z wyjątkiem katowskiej chłosty, ale tylko u uprawnionych) było (tak jak kradzież czy zabójstwo) przestępstwem praktycznie we wszystkich społecznościach ludzkich. Teoretycznie istniała możliwość ukarania sprawcy. Istnieją legendy ustne o takich przypadkach. To że we współczesnej Polsce dochodziło do aktów pedofilii, nie znaczy że jest to coś legalnego. Operowanie na pojedynczych zapisach jest kontrowersyjne, bowiem tak samo można zrobić operując na dzisiejszych przypadkach przemocy wobec dzieci – gdyby je zmanipulować, można by było stworzyć podobny obraz. Jeśli w rodzinie, na 2 rodziców przypadało do kilku do kilkunastu dzieci, do tego dzieci były uczone samodzielności, to takie „stado” miało nad rodzicami dużą, sumaryczną przewagę siły fizycznej, więc w przypadku złego traktowania dzieci, rodziców można było bardzo łatwo obezwładnić, a dawniej rodzeństwa były znacznie bardziej solidarne skoordynowane w swoich działaniach niż dzisiaj. Rodzice byli w pełni uzależnieni do pracy i pomocy dzieci, stanowili więc siłę zdolną do wywierania presji na rodzicach i tworzeniu w ten sposób „rządów zza kurtyny”.

Zwróćmy uwagę, na to że przypadki bicia dzieci zaostrzyły się właśnie po przejściu na model 2 lub jednego dziecka, kiedy to rodzic mógł wykorzystać swoją przewagę. To samo dotyczy roli kobiet. Kobiety generowały większość obrotu, dostarczały żywność dla całej wsi, zajmowały się gospodarstwem domowym, wychowywały dzieci więc miały wpływ na ich mentalność i podejście do np. narodowości. Według niektórych badaczy, narodowość dziedziczymy właśnie po matce. Jako główna siła robocza w dawnej wsi, uzależnili od siebie mężczyzn. Co z tego, że mężczyzna mógł teoretycznie spróbować żonę uderzyć skoro, gdy mu odmówiła ugotowania obiadu, to mięśnie mu więdły z braku glukozy i żona miała przewagę? Długi Piątek w Islandii, w latach 70-tych udowodnił że w takich społeczeństwach, mężczyźni są bezbronni wobec potencjalnego, biernego buntu kobiet. Przejęcie władzy przez kobiety, także w sektorze publicznym, w przypadku zorganizowanego, biernego strajku (takiego jak w Islandii) z pewnością położył by państwo w kilka dni.

Nie można wspomnieć też o różnego rodzaju legendach i baśniach, w które wierzyli wieśniacy. Choć pojawiają się tam motywy bicia dzieci, czy nawet dzieciobójstwa to jednak zawsze są one przedstawiany w negatywnym świetle, a sprawcy zawsze karę wymierzają siły nadprzyrodzone.

Trzeba wspomnieć, że Polską kulturą jest właśnie polska kultura ludowa, czyli ta które była reprezentatywna dla 90% społeczeństwa. To właśnie ona zachowała przez 1000 lat mitologię słowiańską, rdzenne hafty, stroje ludowe, ceramikę, kuchnię i zdobnictwo właściwie dla całej Europy Wschodniej. Zapożyczenia zachodnie czy bliskowschodnie pojawiały się przede wszystkim wśród elity i ewentualnie w miastach. Dawniej sztuka ludowa zapewniała podaż na wszelakie typy materialnych przedmiotów, zaś to ona stworzyła znacznie bardziej zaawansowaną sztukę niż sztuka miejska, pod względem stopnia skomplikowania wzorów. Ważna była mitologia, przekazywana głównie kobiety, obejmująca ponad 800 gatunków bóstw i duchów, oraz tysiące mitów, baśni i legend oraz niezliczone rytuały religijno-magiczne, świadczące o wyjątkowo bogatej tradycji duchowej mieszkańców wsi.

85%-owe wyburzanie Warszawy – kolejny mit władz PRL, który żyje do dziś

85% owe wyburzenie Warszawy – jedna z licznych demonizacji okupacji Niemieckiej w Polsce, oraz Powstania Warszawskiego. Dojrzała ona w czasach PRL, zakładając że podczas Powstania Warszawskiego, 85% zachodniego pobrzeża stolicy zostało wyburzone, tak że został po nich tylko niewielka i mała kupka pyłu i bardzo drobnego gruzu, a władze PRL odbudowały ją całkowicie od zera. Przez ostatni rok wojny, pełniły też rolę promocji mitu o „Wunderwaffe”, według której naziści mieli dysponować bombami zdolnymi do niszczenia całych budynków, do niewielkich grudek. Efekt wiarygodności osiągnięto dzięki magicznym sztuczkom, opierającym się na manipulacji perspektywą zdjęć.

Była podsycana przez władze PRL, obecnie jest popularna w środowiskach prawicowych oraz jako część faktoidów w mediach. Do jej dowiedzenia używano zdjęcia dawnego Getta w 1944 roku i okolic kilku miejsc (Placu Powstańców, okolic Placu Zamkowego), jako jedynych zdjęć Warszawy w 1945 roku.

Rzekomy efekt bomb Luftwaffe na terenie całej Warszawy w 1945, de facto – rozebrane getto sfotografowane w 1944.

Preparacja, a fakty

Preparacja opierała się na fałszerstwach, wybiórczości zdjeć oraz licznych sztuczkach opierających się na iluzjonistyce.

Zdjęcia pokazywane są przeważnie jako ukazujące niszczycielską potęgą bomb Luftwaffe, a pochodzą głównie z getta Warszawskiego. Region ten był obiektem ofensywy nazistowskiej jeszcze przed Powstaniem, zaś rozbiórki dokonano potem też ręcznie, przed długi czas po końcu Powstania w Gettcie. Reszta zdjęć zawsze pochodzi z okolic pojedynczych kwartałów, gdzie realnie zniszczenia były bardzo duże – okolice sąsiadujących koło siebie Placu Powstańców (stąd nazwa), PASTy, Placu Teatralnego, rzadziej Placu Zamkowego i Saskiego.

Reszta miejsc była przeważnie nie zniszczone, lecz – uszkodzona wybite szyby i zniszczone dachy, lecz te miejsce nie były przeważnie pokazywane, a w niektórych zdjęciach (grudzień) ukazywano je tak, by śnieg był z daleka brany błędnie za gruz. W zdjęciach Getta, ukazywano fragment tak by widoczne były łąki wschodniej granicy Warszawy, tak aby brano je za dalsze części gruzu, czyli raczej „pyłu” (fotografie były niekolorowe), a zachowane budynki pokazywano tak by były niewyraźne. W reszcie miejsc, zawsze perspektywę pokazywano od najbardziej zniszczonej strony.

W rzeczywistości, budynki odbudowywane stanowił głównie naprawianie budynków jako zachowanych konstrukcji, bądź ich podwyższania czy przebudowy w nowy styl socrealistyczny. Niektóre obszary (regiony u. Złotej i Chmielnej) komuniści wyburzyli bez odbudowy, aby postawić Pałac Kultury i inne, niezwiązane budynki. Jedynie getto odbudowano od zera, w duże mierze też okolice Placu Powstańców.

Załamanie

Zdjęcia lotnicze z zimy 1945. Początek getta na północny-wschód.

Zasadniczo mit upada dzięki, w dużej mierze dzięki firmie Google, która udostępniła możliwość obejrzenia zdjęć satelitarnych i/lub lotniczych z poszczególnych lat XX wieku.

„Kanadyjski Holocaust” – największy antykatoliocki fake news ostatnich dekad

Masowe groby w Kanadzie – miejska legenda z 2021/2022 roku, która głosi że w Jezuici mieli pod pretekstem nauczania, budować obozy koncentracyjne dla Inuitów, gdzie mieli być torturowani i zabijani, a potem dla niepoznaki zakopywani w nieoznakowanych grobach.

Obraz rzekomo mający przedstawiać inwazję zmasowanych sił Policji i kleru na niewielki dom w Kanadzie. W obrazie zastosowano renesansowe triki, mające tworzyć iluzję wielkiej bitwy. Obraz był luźną wizją autora.

Geneza

Miejską legendą zapoczątkowało odkrycie nieoznakowanych grobów w północnej Kanadzie, koło szkół katolickich dla Inuitów, gdzie oszacowano – pochowanie 1 000 nieoznakowanych dzieci. Wcześniej odkryto inne nieoznakowane groby, gdzie odkryto koło szkół szkielety ludności eskimoidalnej, w tym dzieci. Teorię podsycał Instytut Pojednania, w który w raporcie oświadczył, że świadkowie mieli oświadczyć że poddawano ich w szkołach wyjątkowo wyszukiwanym torturom (przebijanie języka, rażenie prądem, karmienie wymiocinami), oraz tezy że zjawisko było podobne do Holocaustu i miało na celu zwalczania kultury Inuitów, poprzez tępienie ich języka, oraz ludobójstwa. Tezę podsyciła archiwalna wypowiedź głowy Kanady z końca XIX wieku, która negatywnie wypowiadała się na temat sposobów życia północnej ludności pierwotnej. Teza zakładała, że Inuitów specjalnie porywano z domów (podobnie jak Naziści porywali dzieci do Rzeszy), pojawiały się obrazy, na których widać było bitwy na północy, matki szarpiące się z żołnierzami z karykaturalną miną, oraz wybijane szyby i krzesła wylatujące z okien. Dzieci miano wozić w wozach z sianem niczym bydło, a skracano dziewczynką włosy na znak upadku ich kultury materialnej.

Reakcje

Składanie tradycyjnej czci 1 000-u rzekomych ofiar.

Miejska legenda zyskała szerokie poparcie na świecie, wiele rządów uwierzyło w nią (w tym rząd Kanady), dokonano ataków terrorystycznych na kościoły w Kanadzie i pomnik Jana Pawła II. TVN wyemitowało film „Dzieci nie tego boga”, oraz „Czarno na białym” gdzie promował legendę i tym samym przyczyniła się do wzrostu popularności tej legendy miejskiej w Polsce. Mówiono o „ocalałych” ze szkół i przedstawiano je w sposób bardzo analogiczny do hitlerowskich obozów zagłady. Pojawiły się głosy, że zginąć miały w nich tylu uczniów ile kanadyjczyków miało podobno zginąć podczas II WŚ.

Upadek

Nieoznakowany grób z 1000-cem osób, okazał się być mistyfikacją – rodzajem wzniesień pagórkowanych – w środku nie było szkieletów. Poprzedni masowy grób, okazał się być rozebranym zwykłym cmentarzem, gdzie chowano lokalną ludność, w tym misjonarzy oraz ofiary epidemii. Uczestnictwo Inuitów w „przymusowych szkołach” też okazało się być nieprawdą. Co prawda byli oni zobowiązane obowiązkiem edukacji, ale to dotyczyło wszystkich obywateli Kanady, a „wywożenie z domów” wynikały z tego, że osoby mieszkające daleko od miast (w tym inne narodowości) korzystała z internatu, worzenie „wozami zwierzęcymi” było wówczas standardowym rodzajem transportu pasażerów na prowincjach Ameryki Północnej, a historie o skracani u włosów dotyczyło okresu plagi wszy. Legendy o danych torturach nie znalazły potwierdzeń u niezależnych świadków, a przypadki bicia uczniów przez nauczycieli były w XIX wieku problemem w wielu krajach i nie miała motywu rasowego, ani narodowego, podobnie jak głosy o pedofilii kościelnej. Negatywna wypowiedź głowy Kanady była pojedynczą wypowiedzią i nie była potem w żaden sposób powtarzana przez Gubernatora Generalnego. Także negatywne odzywki wobec dzieci, okazały się być odzywkami używanymi często przez nauczycieli do dziś i są problemem ogólnoświatowym, a nie problemem wynikającym z walk rasowych.

Mimo tego legenda, nadal jest bardzo popularna w internecie i niektórych środowiskach, czasami nabiera charakteru teorii spiskowej.

Niekryta Krytyka #2 – cytay w „Granicach Mitu”

Na temat mitów Słowian, można odnaleźć co najmniej dwa, mocno nieprawdziwe warianty błędnych przekonań, które w zasadzie hamują możliwość poznania tych mitów. Trudno jest w zasadzie powiedzieć, które z nich jest bardziej szkodliwe. Pierwsze głosi, że Słowianie nie posiadali mitologii. Jest to oczywiście dziwne stwierdzenie, bo mitologię posiadało wiele ludów pierwotnych, Celtowie, Aborygeni, Indianie z Amazonii, Eskimosi, Murzyni… Druga z nich to kwestia głosząca, że Słowianie posiadali mity, które wywodziły się z tego samego pnia co mity Greków czy Skandynawów, próbują „rekonstruować” co jest skazane na niepowodzenie. Najbardziej racjonalna jest jednak jak zwykle, trzecia nie powiązana z dwoma innymi droga, która jest w sumie powszechnie przyjęta w społeczeństwie i reprezentuje ją między innymi Arthur Cotterell czy antropologowie Rosyjscy.

Słowianie mają mity, tylko że zwą je baśniami, bajkami, gadkami, pohadkami, klehdami czy legendami (z czego część tych słów to zapożyczenia). Należy je rozumieć tak jak mity greckie i brać je całkowicie dosłownie.

W nowożytnych językach europejskich słowo „mit” pojawiło się dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku. Wcześniej tradycyjne opowieści Greków i Rzymian
określane były w języku francuskim terminem „fable”, pochodzącym od łacińskiego słowa „fabula”, oznaczającego między innymi bajkę lub Zgodnie z etymologią „fables” o bogach i herosach uważano za alegoryczne opowieściniosące naukę moralną.

W XVII i XVIII wieku pisarze bardzo chętnie używali
elementów „bajek” greckich i rzymskich jako formalnych „ozdobników”, a także zapożyczali z nich tematy swoich dzieł. Pozbawione autorytetu religijnego historie „mityczne” służyły najczęściej za kanwę utworów o charakterze ludycznym. Zastąpienie słowa „fable” słowem „mit” związane było ze zmianą postrzegania tych historii. Przełom nastąpił w Niemczech w okresie preromantyzmu, a język niemiecki był pierwszym językiem nowożytnym, w którym zaczęto stosować słowo „mit” w nowym znaczeniu.

Osoby, które wyrywają sobie włosy z głowy i nie mogą spać, zastanawiając się jak to możliwe, że nikt nie zapisał mitów Słowian i poświęcający życie aby je poznać, są skazani na niepowodzenie. Szukają bowiem w złym kierunku, nie widząc odpowiedź jest za blisko, tak że nikt nie spodziewał się że tam jest. Nazwać to można „syndromem kierowcy ciężarówki”, który widzi to co jest daleko, ale jakkolwiek by patrzył i tak nie zobaczy tego co jest tuż przed kołami. Tym wyżej będzie by zobaczyć więcej, tym bardziej mało prawdopodobne że ujrzy to co jest blisko.

Idąc tą drogą mamy już otwartą drogą do pełnej rekonstrukcji mitologii Słowian i jednocześnie wszelkie obalenie tez turbosłowiańskich, panteonie para-greckim. Pojawia się tylko jeden problem. Trzeba wpierw rozprawić się z opiniami, które głosiły że bajka to nie mit. Wynikały one w dużej mierze z tego, że wszelkie mity interpretowana w rozumieniu „interpreta classica” bądź przez zachodnich badaczy, którzy nie rozumieli kultury swoich wschodnich sąsiadów, stąd też Rosjanie mają (jak zwykle) przewagę nad nimi. Idąc bowiem tym wątkiem, musielibyśmy uznać że np. Indianie czy Eskimosi nie mieli mitologii (bowiem oba narody są dwoma najlepszymi w skali świata przykładami na analogię do wierzeń Słowian).

Arthur Cotterell, autor „Mitologii Świata”, encyklopedii w której zachęcał do porównywania, musiał porównać informacje z mitologii obejmującej cały glob, stąd zauważył że różnice między mitem, a bajką są zależne od interpreto uwarunkowanemu kulturowo. To też wynik dokonanej przez parodie Disneya profanacji mitologii Słowian, stąd trudno jest traktować poważnie historie o tym, że dziewczyna zachorowała, bo żaba zrobiła sobie gniazdo z jej włosów. Idąc jednak tą drogą można uznać za nie-poważne, to że Szkoci noszą spódniczki i uznać ich za transeksualnych, albo za parodię. Dla nich to jednak coś bardzo ważnego, tak jak fajka dla Górali. Zacznijmy od początkowych, argumentów zwolenników rozdzielenia baśni ludowych od mitu. Szybko zrozumiemy, że z punktu widzenia Polaka, nie mają one sensu.

Yves Giraud zauważa, że w przeciwieństwie do legendy, odnoszącej się do świata ludzi i stworzonej po to, by dostarczyć rozrywki czytelnikom, mit, opowiadający o przygodach bogów i herosów, ma zawsze głębsze przesłanie i może być
interpretowany jako wyraz pewnej idei czy doktryny filozoficznej lub też jako
symboliczny obraz pewnej „rzeczywistości psychicznej”

Giraud popełnia tutaj znaczący błąd. Nie ma dowodów że legendy powstały po to by dostarczyć rozrywki. Stanowiły one tak jak mity, rodzaj wyjaśnień zjawisk niezrozumiałych. Mieszkańcy Krakowa nie rozumieli skąd wzięła się jaskinia stąd wątek smoka, a motyw Kraka który pokonuje smoka jest też jednym z mitów związanych z dawnym pochodzeniem rodów. Krak podobnie jak Herkules, jako heros pokonuje mityczne stworzenie (podobny mit odnaleziemy w Czechach i na Rusi Kijowskiej).

Jeśli zaś chodzi o kwestię „bogów” to termin bóg, jest uważany raczej z pojęcie zwodnicze. I np. chrześcijaństwo nie-nazywa bogami „aniołów” choć np. w biblii są wyraźnie opisani jako „teos”. I tak np. uważa się że w Grecji (teos) bóg musi być poważną istotą, a w Japonii (kami) bóg może być też duszkiem kibelka, z resztą jak spojrzymy na mitologie to zobaczymy że często jest bardzo różnie. Najpierw więc weźmy definicję boga na PWN.

Ze względu na duże zróżnicowanie rozumienia tego pojęcia, trudno jest o jego jednoznaczną definicję (co dodatkowo utrudniają założenia teologiczne związane z tym zagadnieniem, pochodzące z poszczególnych religii). Jako najbardziej różniące się od siebie, należy wyodrębnić definicje używane przez religiepoliteistycznehenoteistyczne i monoteistycznedeizmpanenteizm i panteizm[1].

Zaś Mały Słownik j. Polskiego dodaje Najbardziej powszechnie pod pojęciem bóg rozumie się określenie istot będących przedmiotem kultu religijnego. Czasem bogami określa się tylko niektóre (najważniejsze) z tych istot, dla innych rezerwując inne określenia (np. półbógherosdemonduchświętyanioł)

Części władców np. Św. Włodzimerz oddaje się cześć boską jako święci, co było wielokrotnie wspominane przez protestantów i muzułmanów. Legenda o Smoku Wawelski z jednej strony wyjaśnia historię Polski z drugiej wyjaśnia skąd wzięła się wielka jama, a z trzeciej ma wyraźne przesłanie – spryt zwycięża siłę. Do tego można tutaj dostrzec polski typ myślenia. Polacy często lubią to co nazywamy współcześnie „kombinowaniem”. O ile np. Niemcy są praktyczni, to Polacy bardzo często gdy nie mają opcji, nie są bez radni tylko postanawiają na to by dokonać „wielkiej improwizacji” i spróbować np. podgrzać kurczaka palnikiem propanowanym, albo przekroić ogórka nożyczkami, gdy nie ma się dostępu do noża kuchennego. Jak widać mamy dużo sensu w pozornie „bajce dla dzieci”, a także wątek zwyciężenia pewnych złych sił i przywrócenia ładu.

Tak samo jak legenda o Bazyliszku – nie tylko zawiera ono pewną doktrynę „zwrotu do nadawcy tego co uczyniłeś”, ale i też jest oparta na strachu warszawiaków przed bazyliszkami, gdyż Polacy opisywali że w Warszawie jeszcze w XVII wieku żyły bazyliszki. Trudno pominąć lokalny bestariusz bez tego epizodu. Bazyliszek występuje też w legendzie Świdnicy oraz Wiednia (gdzie skamieniał, gdyż zobaczył w lustrze jaki jest brzydki – co ciekawe – do dziś w Polsce „bazylem” nazywa się kogoś brzydkiego). Skąd legenda Wiedeńska ma taki związek z Warszawską? Bardzo proste – Karantanie stanowili plemię Słowian, które zamieszkiwało niemal całą Austrię. Potem jednak na skutek wejścia w strefę wpływów księstw niemieckich, zaczęli tracić swój język. Na języku się jednak w duże mierze zakończyło. Do dziś, patrząc na gęstość haplogrup R1a i I2 widzimy słowiańską genezę Austriaków, a widać to i w akcencie oraz wszystkim prócz paru szczegółów. Świdnica, Warszawa i Czechy to po prostu pokrewna ludność, stąd Bazyliszek występuje i tutaj i tutaj.

Nie wiem skąd wzięło się to że legenda była dla rozrywki. Legendy o świętych też miały ważną rolę religijną (najpewniej były to mity o bogach, w których zmieniono nazwy na postacie bibilijne czy duchownych), podobnie jak inne legendy. Pan Twardowski na Koguci był obecny chociażby, w niektórych kościołach na Podhalu.

Philippe Walter zwraca uwagę na fakt, że w przeciwieństwie do ustnego mitu legenda występuje wyłącznie w formie pisanej, na co wskazuje ponieką detymologia tego słowa, wywodzącego się od łacińskiego legendum, które oznacza coś wartego przeczytania. Najbardziej znanym średniowiecznym utworem określanym tym terminem jest Złota legenda Jakuba z Voragine, czyli zbiór
opowieści hagiograficznych ułożonych zgodnie z porządkiem kalendarza świątkościelnych.

Wiele kultur już na początku było by zdyskwalifikowanych z tego powodu, gdyż np. w Egipcie czy Grecji mit był zapisywany. Oczywiście można uznać to że skoro autor mówi o „ustnym micie” to legenda musi być zapisana. Jest to oczywiście kolejny błąd bowiem np. legenda o Morskim Oku przez zapisywacza była usłyszana od jednego Górala z pobliskiej wioski. O legendach dowiadujemy się dlatego, że ktoś je zapisał jednak obecnie jest jednoznacznie przyjmowane, że już wcześniej istniały w formie ustnej, właśnie dlatego dotyczą wydarzeń tak odległych. Wiele legend było zapisywanych relatywnie późno. Legendy wyjaśniające powstanie różnych gór musiały być zapisane nieco wcześniej, gdyż urbanizacja w ich okolicach ostatecznie wymusiła określenie na piśmie przez urzędników, władców czy kronikarzy skąd się ona wzięła, czy raczej – jak wierzyli ludzie, że ona powstała.

Philippe Sellier wyjaśnia, że mit różni się od baśni tym, że odnosi się do sfery sacrum i porusza kwestię ostatecznych przyczyn rzeczy i sensu ludzkiego istnienia. Choć baśń ma wiele cech mitu, pozbawiona jest wymiaru metafizycznego, a jej główna funkcja polega na objaśnianiu otaczającej człowieka rzeczywistości i przekazywaniu nauki moralnej.

Baśń jednoznacznie odnosi się do sfery sacrum. Królewna Śnieżka mówi o krasnoludkach, które były czczone i dawano im jedzenie by pomogły ludziom, a Jaś i Małgosia mówi o Babie Jadzie – demonie z wierzeń, oraz archetypu czarownicy, które palono na stosie. Mit o chłopcu, który wstaje z grobu jest dziwnie podobny do XIX wiecznych głosek, że ludzie wstają, gdyż są upiorami. To że tak popularne w życiu codziennym były demony, magiczne obrzędy i dziwne zjawiska wynika z tego, że baśnie to mity monistycznych Słowian. Łukasz Kozak dowodził w swym „Upiór Historia Naturalna”, że Słowianie myli szamanistami i animistami, zaś Paweł Zych i Witold Wergas podawali w bestiariuszach, że wierzono w demony w ilościach niezliczonych. Nie trzeba z resztą ekspertów by to zrozumieć, wystarczy znać treść Dziadów. Dla Słowian nie istniał podział na sakrum i profanum. W średniowieczu ten pogląd, osiągnął nawet ekspansję na zachód Europy i ludzie przestali te sfery oddzielać też tam, jednak wraz z renesansem nastąpiło odbicie i ludność zachodu wróciła do bitemu im – standardu antycznego.

Aby zobrazować różnicę między bohaterami Markiewicz przypomina interesującą koncepcję Władimira Toporowa, według którego
podstawowymi kryteriami umożliwiającymi rozróżnienie między mitem, baśnią, legendą i podaniem są „sakralność” i „cudowność”. Zdaniem rosyjskiego badacza „mity cechuje
sakralność i cudowność, [baśnie] – niesakralność i cudowność, legendy – sakralność i niecudowność, podania – niesakralność i niecudowność”.

Sytuacja wydaje się teraz bardzo jasna, jednak należy zauważyć że słowo sakrum jest abstrakcyjne. Jak ludzie modlili się do drzew (przykład Litwa), to nic dziwnego że w baśniach pojawia się motyw, gdzie drzewo prosi Ukrainkę o pomoc, a potem daje jej w nagrodę jabłka. Trudno nazwać legendę niecudowną, gdy np. Matka Boska tworzy gwiazdy z rozbitego słońca, by zadowolić płaczącego Jezusa, albo gdy Bolesław Chrobry mieczem przecina górę na pół, tworząc Dunajec, przy czym jego „ingerencja w boże dzieło” zostaje odpowiednio przez wojów skomentowana. Oczywiście, tutaj mówimy nie o micie antycznym, lecz o micie który powstał jako opowieść o władcy już określonym. Bowiem wiara w mity była tak silna, że chrystianizacja nie zmieniła niczego i po pewnym okresie popularna była wiara, że np. Chrobry był niemal bogiem.

André Siganos rozwija tę myśl, mówiąc, że w przeciwieństwie do baśni mit angażuje w pełni całe jestestwo człowieka, wywołując odczucie mysterium tremendum.

Nie wszystko musi zawierać mysterium tremendum (jeden z dwóch najważniejszych sposobów odczucia boskości, charakteryzujący się doświadczeniem lęku i grozy;), można oczywiście doszukiwać się misterium tremendum w baśniach, ale lepiej uznać że nie każda religia się na nich opiera. Nie każdy człowiek jest Grekiem.

Sellier zauważa żartobliwie, że trudno byłoby wytłumaczyć Kainowi lub Don Juanowi, iż sposobem na ich egzystencjalną udrękę jest ślub i posiadanie gromadki dzieci.

Choć przykro to stwierdzić, to fragment ten wywołałby z pewnością spory sprzeciw u Polaków, z pewnością był by oskarżenia o „brak wiary w tradycyjne wartości”, być może jakiś bardziej radykalny ruch prawicowy nazwał by to „lewactwem”. Tak samo jak trudno było by wytłumaczyć Polakowi, dlaczego kobieta ma dla niego nie stanowić „zbawienia”. Dziwne? Zakończenie wielu baśni ślubem w mitologii Słowian, jest dowodem na to że rodzina stanowiła u nich formę eschatologii (przeznaczenia), bo jak wiadomo każdy lud czy grupa ludów może mieć swoje ostatecznie przeznaczenie. Jak wyjaśnić Kainowi, że sposób na posiadanie rodziny był by dla niego sposobem na rozwiązanie udręki? Proste – powiedzieć „Odebrałeś, życie – teraz daj życie”. Ze ślubem jest związane w Polsce ponad 80 różnych przesądów magicznych, żywych do dziś co świadczy o dogłębnym znaczeniu tego rytuału. I np. u protestantów istniej rozwód, w oparciu o fragment Biblii (mówi, że można się rozwieść w przypadku nierządu), z kolei u zdominowanej przez poganizm słowiański oraz latynoski kościele katolickim, ślub jest połączeniem dusz, które może rozerwać tylko śmierć, więc ksiądz nie jest w stanie dokonać rozwodu, bo to niemożliwe. Widać więc że oba grupy mówią o czymś inny.

Pascale Auraix-Jonchière przedstawia zasadniczą różnicę pomiędzy mitem a baśnią w taki sposób: „O ile forma i bohaterowie są [w obu typach opowiadań] identyczni, o tyle w pierwszym przypadku [mitu] opowieść wyraża pierwotną prawdę i jest przedmiotem wiary odbiorców […], zaś w drugim [baśni] – jest uznawana za fikcyjną. Można by także powiedzieć, że mit ma charakter sakralny, podczas gdy bajka należy do sfery profanum”.

Francuzi należą do spadkobierców cywilizacji Celtów, których mity były budowane w podobny sposób co mity Greków czy Skandynawów, stąd mają trudności ze zrozumieniem o co chodzi. Już w XVIII wieku nazywali baśnie „Opowieściami starej baby”. Dzisiaj widzimy, że była to ich (nieświadoma) ksenofobia, tak samo jak Wikingowie uważali szamanizm Finów za coś dziwnego. I tak np. Czerwony Kapturek (w Polsce ma 9 wersji!) był dla nich dziwny, bo jak to Wilk może mówić, a jak może bohaterem mitu być mała dziewczynka? Nie każda kultura ma jednak te same zasady społeczne (np. niektórzy dziwią się że w popkulturze Japonii często dziecko ratuje świat, a to ma związki ze starym systemem feudalnym, kiedy to pełnoletniość uzyskiwało się już w wieku 7 lat, a wcześniej było się testowanym do różnych zadań, poprzez „wystawianie” na różne zadania i posyłanie na misje).

Autor popełnia jednak jeszcze jeden ogromny błąd. W baśnie wierzono tak samo jak w mity. Obejmują zjawiska, w które wierzono dość powszechnie. Bowiem nie mogli w nie nie wierzyć. Słowianin nie mógł opowiedzieć o czymś co się nie wydarzyło, gdy wówczas wyszło by że kłamie. Wiele baśni zawiera wyjaśnienie skąd np. niedźwiedź ma krótki ogon, dlaczego wilk nie lubi psa itd. jak powstały owce itd. Określenie „gadki” czy „pohadki” odnosi się do historii i nie ma tutaj określenia, że coś wymyślono bowiem brak na to słów, co świadczy o jedności faktów i baśni dla dawnego człowieka. Oczywiście ludzie we Francji nie wierzyli w takie rzeczy. Ale u Słowian wierzono do co najmniej XIX wieku! Można wielokrotnie natknąć się w baśniach na wzmianki opowiadającego typ „Historia ta naprawdę się wydarzyła”, „Żałuje że mnie tam nie było”, „Opowiedziałem ją od mojego pradziadka, więc musi być prawdziwa”, albo „Jeśli nie umarli to żyją gdzieś do dziś”, oraz co najważniejsze „Gdyby nie była prawdziwa, to nie mógłbym jej opowiedzieć”, przy czym są to wstępne albo czasami końcowe komentarze „przesłuchiwanych” przez Afansjewa czy Kolberga chłopów czy mieszczan. To w co wierzono w XIX wiecznej Słowiańczyźnie to niezwykły kalejdoskop, który dla zachodniego odbiorcy wydaje się być czymś nienormalnym. Wystarczy zwrócić uwagę na demonologię, albo w to że w latach 30-stych na Polesiu ludzie wierzyli, że Droga Mleczna to słup od piekła do nieba, oraz gwiazdy to dusze dzieci nieochrzczonych. Albo w to że krasnoludek zostanie wykluty jeśli pod pachą kurze jajo będzie trzymać Baba Jaga, albo w to że Mickiewicz wychodzi z trumny i kontroluje pogodę. Wiara w baśnie nie jest tutaj niczym dziwnym. Przed rozpowszechnieniem się nauki, techniki i edukacji wiara w takie elementy była powszechna w regionie.

Mało przykładów? Podam przykład z życia: jedna matka zabroniła dziecku lalek, gdyż diabeł może patrzeć ich oczami, albo żaba trzyma pieniądze w domu. Nie prędko myślenie mityczne zniknie z życia Polski, a jeszcze 100 lat temu było dominującym, a raczej JEDYNYM sposobem rozumienia świata. Jeśli spojrzymy na mity Indian, to niewiele się różnią od „baśni” Słowian. Świat, który stwarza niedźwiedź? Nic dziwnego, jeśli niedźwiedź pojawia się w wielu baśniach z regionu. Mówiące zwierzęta do efekt wiary w to że zwierzę ma dusze i ma własne królestwo. U np. narodów Syberii istnieje duży szacunek dla dusz zwierząt. Skoro podaje się często przykłady w odniesieniu do Grecji i Skandynawii, to może czas podać przykład w odniesieniu do Indian i Syberyjczyków?

To samo dotyczy wiary w to że baśń dotyczy sfery profanum, co zostało już wcześniej objaśnione. U Słowian bóstwa mogły przybierać formy przyrody, a także mogły być duszami dawnych ludzi. W teorii tak jak u Indian bogiem mogła być rzeka, a nawet kamień. Mówiące kamienie nie są wcale wymysłem poetów, ani nawet obrazem tego że można coś persofynikować, bo personifikacja to właśnie twór animizmu. W Grecji bogowie to zazwyczaj ludzie z elementami np. przyrody, zaś u Słowian bóstwa to przyroda z elementami ludzkimi. Jeśli porównać to do np. Japonii to widać tam taki model np. w przypadku filmu Spirited Away, gdzie jeden bohater jest rzeką, która uratowała protagonistkę, a potem rzeka wyschła bo on odszedł. Gdyby odciąć Disneya od Słowian, Uralo-Ałtajczyków, ludy Syberii, Indian i Japończyków, to gadające przedmioty nigdy nie istniały by w światowej animacji i historiach. Tak samo jak gdyby odciąć od niego Skandynawię, nie powstały by filmy o Thorze.

Najwyższy czas zacytować Chodzenie Bogurodzicy po mękach

To są ci, którzy nie wierzą w Boga Ojca, ani w Ducha Świętego, bowiem zapomnieli oni Boga i nie wierzą, że my jako jego dzieło, stworzeni jesteśmy do pracy. Wszystko na ziemi było dla nich boskie: słońce, księżyc, ziemia i woda, dzikie zwierzęta i gady. Z czasem stworzyli sobie z nich bogów nadając im imiona zmarłych ludzi Trojana, Welesa, Chorsa, Peruna, wierzyli również w złe demony. Do dzisiaj otacza ich ciemność zła. I tak cierpią.

Wszystko na ziemi było dla nich boskie brzmieć może dla wielu pięknie, szczególnie w dobie ekologii. Jednak autor był bardzo krytyczny to tego poglądu uważając go za dziwne. Jednak dotyczył on Słowian. Jak widać mogli nawet wierzyć, że człowiek po śmierci stanie się zjawiskiem przyrody! Na Syberii istnieje mit, w którym kochanka goni swojego „lubego” po niebie po śmierci, stąd jest słońce i księżyc. Z kolei u nas mamy np. liczne legendy o córkach, które stały się dwoma rzekami. Bóg, demon, dusza, duch i przyroda mogły się swobodnie mieszać w kwestii definicji. To jest właśnie monizm.

Nieco inaczej postrzega kwestię bohaterów obu typów opowiadań Véronique Léonard-Roques, która twierdzi, że w przeciwieństwie do anonimowego bohatera baśni postać mityczna zawsze nosi jakieś imię24. Badaczka rozwija tę myśl, przytaczając słowa Bruno Bettelheima: Imiona mają nie tylko [główne] postacie mityczne, ale również ich rodzice i inne ważne postacie opowieści. […] Natomiast baśń [opowiada] historię kogokolwiek, kogoś, kto bardzo nas przypomina […]. Jeśli pojawiają się w niej imiona, to nie są to nazwy własne, lecz terminy ogólne lub opisowe. […] Jeśli bohater ma [tradycyjne] imię […], to jest to imię bardzo powszechne, mogą odnosić się do jakiegokolwiek chłopca lub dziewczynki25.

Faktycznie tak jest, ale też w wielu mitologiach np. Indiańskiej czy Eskimoskiej nie ma często tego, albo używany jest termin jakiegoś zjawiska przyrody. Po za tym musimy zdawać sobie sprawę z dwóch rzeczy, pierwsze jest to że mity te przekazywano ustnie, więc z natury skomplikowane nazwy i ich ogrom (baśni były tysiące) z natury nie był korzystne dla przekazywania ich z pokolenia na pokolenie. Człowiek łatwiej pamięta opis wydarzenia, niż specyficzne słownictwo (jak np. w nauce języków). I tak np. Biblia która też była częściowo ustna, ma wiele ogółów. Adam i Ewa to normalne imiona, zaś Jahwe oznacza „To co jest”, „szatan” oznacza „przeciwnik” itd. Choć trudno porównać Biblie do mitologii Słowian, to warto zauważyć że oba był przekazywane ustnie.

główny przekaz mitu jest taki: ta historia jest absolutnie wyjątkowa; nigdy nie mogła przytrafić się komukolwiek innemu ani gdziekolwiek indziej. […] Natomiast wydarzenia z baśni, zazwyczaj niezwykłe i nawet bardziej niż nieprawdopodobne, przedstawiane są zawsze jako coś całkiem powszedniego.

To wynika z powszechnej wiary w nią. Mitologia Grecka odnosi się do kilku osób, zaś Słowiańska jest znacznie bardziej rozbudowana, bo odnosi się nie tylko do elit i bóstw, ale też wielu bogów pomniejszych. Po za tym musimy wziąć pod uwagę, że kultura Grecji stawia na indywidualizm człowieka, zaś kultura Słowian stawia na egalitaryzm, stąd płaska struktura organizacyjna.

Wyjątkowa z natury postać mityczna staje najczęściej wobec problemów, których rozwiązanie wykracza poza ludzkie możliwości, podczas gdy bohater baśni mierzy się najczęściej z wyzwaniami świata podobnego do tego, w którym żyjemy. Nic więc dziwnego, że ten pierwszy kończy zazwyczaj źle, podczas gdy temu drugiemu udaje się pokonać wszystkie przeciwności. Jedyną cechą wspólną postaci mitycznych i baśniowych jest to, że doświadczane przez nie „sytuacje graniczne” mają charakter inicjacyjny.

Warto tutaj jednoznacznie zauważyć, że w Grecji jest tak gdyż ich kultura opiera się na fatum. U Słowian jest tak że to człowiek jest kowalem własnego losu. Mierzą się też z problemami, które na sam start okazują się być na poziomie porównanym do „wykraczającym poza ludzkie możliwości”. Twardowski zostaje porwany w kosmos, Jan Kostera staje do pojedynku hazardowego Śmiercią i Diabłem, samotny człowiek jest ścigany przez obce państwo chcące go powiesić itd. Jedna to nie zagrożenia są takie małe. To człowiek sięga wyższości by je pokonać, albo chociaż im dorównać. To związane jest z monizmem, równości postaci. „Taki duży, taki mały może Bogiem być”. Określić to można jako… demokratyczne? Postać często wygrywa bo jest dobra, co świadczy z wiarą w prawo karmy, tak jak np. w Indiach. Po za tym faktycznie w baśniach, często pojawiają się problemy normalne typu „głód”, albo „samotność” jednak to świadczy o tym że mitologia Słowian należy do mitologii, w której to punkt odniesienia jest nie tylko z punktu widzenia bóstw, ale i też z punktu widzenia ludzi. Tworząc wyjaśnienia świata, nie sposób było pominąć ludzkie słabości.

Pierre Smith zwraca uwagę na inny niż w przypadku baśni sposób recepcji
mitu. Choć mityczne wydarzenia toczą się w wyimaginowanych czasach „przed
początkiem historii” i w niczym nie przypominają codziennych doświadczeń
słuchaczy, odbiorcy mitycznej opowieści nigdy nie wątpią w jej prawdziwość
i z łatwością potrafią odróżnić ją od bajek. To przekonanie podziela Guy Demerson; jego zdaniem mit jest opowieścią, w której sprawy ludzkie łączą się z boskimi, obowiązuje czas cykliczny (przez co opisywane w nim wydarzenia z przeszłości mogą powrócić w teraźniejszości)
i która jest odbierana jako prawdziwa. Natomiast baśń to opowieść, w której nie
ma mowy o bogach, opisywana w niej historia przydarzyła się komuś tylko raz
i która ma charakter ludyczny. Ponadto mity różnią się od baśni […] tym, że tworzą pewien zbiór – mitologię, która istnieje dzięki powtarzalności [pewnych wątków], dzięki nakładaniu się jednego Mit a inne gatunki opowiadań mitu na drugi, dzięki skomplikowanej grze aluzji.

Tak jak już tłumaczyłem, w baśniach występują bogowie! Tak jak to tłumaczono wcześniej. Występuje żywe-słońce. U Słowian zwano je Swarogiem, Swarogą, Jutrzenką, Zorzą, Jarilo bądź Najświętszą. Księżyc zwano Chorsem, a Wiatry – Strzybogiem. Do tego Bóg zastępuje Białoboga, Świętowid Św. Piotra, Gabriel Peruna itd. Pamiętajmy, że pewne słowo należało ukrywać przed kościołem, stąd bezpieczniej było używać słów „Słońce” zamiast „Jarilo”, albo nadać im cechy danego świętego.

Baśń ukazuje cechy, które mogą się powtórzyć, jak chociażby przepowiednia z baśni Słowackiej, która opisuje że kiedyś zwierzęta usługiwały kobietom i mówi że kiedyś to powróci, oraz przytacza historię. Jest pewna powtarzalność wydarzeń, którą trudno zapomnieć, bo np. wiedźmy wielokrotnie pojawiają się w różnych postaciach. To że nie przypominały codziennych opowieści słuchaczy, wynika z tego że u Greków czy Egipcjan był podział na sakrum i profanum. U Słowian – nie.

baśnie istnieją niezależnie od siebie i opowiadają o wydarzeniach punktowych;
mity obejmują całość ludzkiego losu, od początku do końca, i, pozostając w ścisłej
zależności od siebie, łączą się w skomplikowane systemy, w których się splatają

Po raz kolejny podejmowany jest ten sam błąd. Idąc tą drogą Indianie i Syberyjczycy nie posiadali by mitologii. Nie dotyczy to każdej mitologii ta zasada. Z resztą należy pamiętać, że 10 mln-owa Grecja, to nie to samo co 300 mln słowiańszczyzna więc mitologia choć bardziej rozbudowana, musiała być zdecentralizowana. Trzeba pamiętać, że baśnie i legendy maja zdecydowanie swoją chronologię i można je w nie ułożyć. Najpierw mamy mit wyłowienia, potem można dodać kolejne historie o pochodzeniu gór. Np. mit powstaniu Podhala kończy się stworzeniem Górali. Mit o Bieszczadach i Sudetach, zawiera motyw w którym jeden był egzorcyzmowany, a drugie góry powstał z olbrzymów. W kolejności najpierw musiało być Podhale i Sudety, a dopiero historia o Biesach i Czadach. Ponieważ olbrzymy chciały napaść na Ziemię Krakowską, można domniemać że był on pomiędzy dwoma. Historia o Czarnym Stawie dzieje się już w górach, które stają się jeszcze wyższe kiedy to zaklęta kobieta zmienia się w wodę, więc musi być przed stworzeniem Podhala.

Mamy też baśń o stworzeniu Owiec przez Boga i Kóz przez diabła, które same się wypasają. Z kolei inny mit mówi o oswojeniu samopasących się kóz przez człowieka. To jednak nie koniec, bo wiele baśni ma wyjaśnione pewne elementy geografii – niebo jako chmury, piekło 10 krotnie dalsze niż koniec świata, szklana góra (jest też historia jej powstania!), oraz przedstawienie prawa karmy i pewnych zachowań i norm, działania magicznego świata, przypadków działania, a każdy mit jest inny, bo co kraj to obyczaj. Układa się to w naprawdę sensowną logiczną całość, ale wspomnieni Francuzi jej nie zrozumieli, gdyż nie działali tak jak Prof. Malinowski – nie znali narodu, który opisują. Mitologia Grecka z pewnością też była zdecentralizowana, zanim ją zebrano a Biblia miała taki sam status. Można do posegregować w miarę i jest to możliwe.

Oczywiście mit Grecka też nie ma chronologii jako takiej, bo np. sytuacja z Syzyfem i Tantalem, choć są przykładem ukarania człowieka, to jednak trudno oszacować co było pierwsze. Baśnie układają się w całość, ale trzeba przeczytać ich dużą ilość by zrozumieć o co chodzi i znać kontekst, a i także kulturę. Potrzebny jest czasami klucz aby to zrozumieć, a tych jest sporo bo zapisano sporo o lokalnej demonologii w XIX wieku. Ludzie znają kilka baśni na krzyż, ale już po przeczytaniu 200 baśni Grimmów rozumiemy, że wyjaśniają pochodzenie danych zwierząt, przedstawiają cały axis mundi, prawa magiczne i rolę roślin i wiele więcej. Kiedy do tego przeczytamy 80 historii Śpiewającej Lipki to doszukamy się wielu wzajemnych powiązań, oraz powtarzających się wątków, świadczących o wspólnym korzeniu.

Po za tym wielokrotnie widzimy, że określony czas jest na mityczne epoki. Mamy epokę stwarzania świata, mamy epokę idylliczną (gdzie Bóg pasie owce), mamy epokę triumfu sił zła (powstanie Pawii), okres „Gdy diabeł jeszcze chodził po świecie” okres „Gdy życzenia jeszcze się spełniały”, a nawet mityczne początki państw, czy też mityzacja wydarzeń historycznych – te rzecz jasna są w porządku ostatnie. Sytuacja urwała się tak gdzieś na początku XX-wieku, bo wiara w mity przestała być potrzebna, choć historie te nadal budują naszą tożsamość, moralność i stan duchowy. Wystarczy pozbierać ustne „puzzle”, aby zrozumieć ukryty sens. Albo mówiąc to inaczej „Oddzielić popiół od soczewicy”. Takiego zadania podjął się Białczyński, lecz wyszło to raczej na powieść w stylu fantastyki niż realną kompilację. Prawdy trzeba szukać głębiej.

[…] Northropa Frye’a, według którego mity różnią się od baśni tym, że mają zazwyczaj charakter poważny w szczególnym sensie: wierzy się mianowicie, że „naprawdę kiedyś się zdarzyły” lub że odgrywają jakąś specjalną rolę
w wyjaśnieniu pewnych przejawów życia (takich jak na przykład obrzędy). Ponadto, podczas gdy bajki ludowe operują po prostu wymiennymi motywami, układając je w odmienne warianty, mity wykazują interesującą tendencję do łączenia
się w grupy i tworzenia większych całości.

Istnieje całkiem sporo baśni wyjaśniających obrzędy w tym górska baśń o srebrnych szyszkach, zaś inne elementy jak np. pisanki mogą być wyjaśniane baśniowo przez rolę kur i jaj, a choinka przez magiczne drzewa, które się pojawiają, lecz wszystko zależne jest od mentalności danego ludu. Nie ma sensu wyjaśniać mitów tylko literaturoznawczo, trzeba je wyjaśniać religioznawczo. Mity greckie co prawda się łączą, ale prawda jest taka że mity Grecji to mity niewielkiego kraju, zaś Słowianie to duży obszar, wręcz gigantyczny terytorialnie i ludnościowo. Łączenie się jest, ale nie od razu. Wywodzą się z jednego postrzegania świata, ale ułożenie ich zajmuje trochę czasu.

[mity] posiadają dwie cechy, których nie mają baśnie ludowe – cechy wywodzące się raczej z funkcji społecznej i władzy niż z ich struktury. Po pierwsze, wiąże je ze sobą jakiś rodzaj kanonu: mit zajmuje swoje miejsce w mitologii, zbiorze
połączonych ze sobą wzajemnie mitów, podczas gdy baśnie ludowe są nomadyczne i wędrują po całym świecie, wymieniając się swoimi tematami i motywami.
[…] Po drugie, mity zakreślają szczególny obszar kultury ludzkiej i wyróżniają ją
spośród innych. […] Mitologia zakorzeniona w konkretnym społeczeństwie przekazuje dziedzictwo wspólnych napomknień i doświadczenia słownego w czasie,
pomaga więc stworzyć historię kulturalną.

Teoria o tym że bajki wędrują nie została nigdy potwierdzona. Duża ilość podobnych motywów wynika z pokrewieństwa ludności. Słowianie, Austriacy i część Niemców (zgermanizowani językowo Połabianie) stanowią jeden, pokrewny meta-lud, stąd związki, a jeśli jakiś kraj posiada jakiś wątek w bardzo małej ilości, to albo ktoś po prostu zapisał go z innego kraju, albo część ludu innego, wyemigrowała do tego kraju.

Też widać, że baśń przekazuje dziedzictwo bowiem, albo mówi o rzeczach ważnych dla danego ludu, w tym kultury wiejskiej.

Podsumowując, trudno ocenić że Francuzi mieli rację z takim podziałem, bowiem wywodzą się z kultury która jest inna niż Słowiańska i nie rozumieją że mit nie musi mieć części tych cech, choć je ma. Grupa narodów, która zajmuje 2/3 populacji Europy i była izolowana, nie mogła nie zachować bogatej mitlogi, a tą mitologią są właśnie baśnie i bajki, które 200 lat temu nikt nie kojarzył z literaturą dla dzieci. Z resztą to historie, w które jest więcej trupów niż samych historii. A kto tak bardzo nie fascynuje się śmiercią i samobójstwami jak Słowianie?